Miałam takie dni, kiedy chciałam to wszystko usunąć. Wystarczyły ułamki sekund by podjąć decyzję i zniknąć. Może tylko po części, ale jednak zniknąć.
Nie byłoby tego bloga ani fanpage, nie byłoby żadnej Matki Prezesa, chyba, że ktoś zechciałby mnie zastąpić.
Były takie dni.
Siedziałam osowiała, rozmawiając o tym z PT. Analizując za i trochę przeciw. Mówiłam, że mam dość, że na cholerę mi to wszystko było, że zachciało mi się publicznego pisania i teraz mam. Co mi po jakiś współpracach i kasie na koncie jak żadne pieniądze nie będą warte stresu. Ogromnego.
Potem się odcięłam.
Od blogosfery. I to było lekarstwo.
Coś tam jeszcze czytam, ale rzadko. Jeszcze rzadziej komentuje. Mam w nosie afery i aferki które kiedyś czytałam jak wszyscy. Teraz mam je w głębokim poważaniu, wydają mi się nudne, jałowe, beznadziejne.
Jestem ja i tylko ja.
I kiedy mam takie dni po których wyłączam laptopa z głośnym trzaskiem, kiedy mam ochotę wyć w poduszkę, bo mnie to przerasta, kiedy na fb pojawiają się wiadomości których nigdy nie chciałabym czytać, wtedy pojawiają się oni. Czytelnicy.
I wszystko mija …
źródło: https://plus.google.com/118105306656844044935