Zaakceptuj mnie mamo!

To nie jest bonus. To tak jakby biegacz przewrócił się nagle na linii startu, skręcił kostkę, ale mimo to musiał dobiegnąć do mety. Trwałoby to stosunkowo dłużej niż bieg biegacza ze sprawną kostką, no i pytanie, czy gdzieś po drodze biegacz ze skręconą kostką nie przewróciłby się, by już nie wstać.

(więcej…)

(Nie)idealne macierzyństwo.

Tego nie wolno, tamtego nie wolno. Tysiące nakazów, jeszcze więcej zakazów. Z czasopism śmiejące się noworodki. Grzeczne kilkulatki. Uśmiechnięte matki. Zawsze wyspane. Zawsze uśmiechnięte. Niekrzyczące. Nigdy niezmęczone. Cudowne. Rzygające tęczą.
No i Ty. Osoba, która gdzieś tam po nieprzespanej nocy klnie pod nosem, że już nie ma siły.
Dziecko jak na złość płacze w niebogłosy. Chata nieposprzątana. Obiad nieugotowany.
A to da się gotować z noworodkiem?! A z kilkulatkiem?!
Dlaczego on tak psoci?!
Dlaczego on tak krzyczy?!
Dlaczego nie śpi?!
I w tym całym rozgardiaszu, bajzlu, wariatkowie jedna myśl: ,,Cholera. Nie nadaję się na matkę”.

(więcej…)

Pierwsze koty za płoty! Prezes w przedszkolu.

15:13.
Sms od PT.
Że Prezes wpadł w histerie. Płakał. Ale PT go zostawił mimo iż było mu cholernie ciężko.
Dobrze, że w pracy miałam się czym zająć i nie myśleć. Nie myśleć o tym,że w tym momencie moje dziecko właśnie płacze.

Po 16 byłam w domu.
Pytanie PT czy podgrzać mi obiad.
Nie, nie. Obiad? Zwariowałeś? Żołądek podchodzi mi do gardła. Wyżej, wyżej. Robię sobie kawę.
Taaa … Kawa wystarczy.
Odpalam laptopa. Czytam. Kolejne komentarze na temat klapsów. O skrajnym debilizmie ludzi. Ale o tym jutro. O klapsach jutro. O ludziach, którzy nie szanują dzieci i muszą bić. O ludziach tak słabych, że muszą uderzyć dziecko, żeby wydobyć w nich szacunek. Nie zdając sobie sprawy, że to strach. Nie szacunek …

Potem zrobiła się 16:30. Słyszę PT, który mówi, że chce już iść po Prezesa.
Mruczę, że jeszcze z 15 minut.
A potem idziemy po Prezesa.
Przy bramie słyszymy płacz jakiegoś dziecka.
Ale ja wiem, że to nie płacze Prezes.
Prezesa poznałabym od razu.

Przechodzimy przed furtkę. Potem podchodzimy do płotu od placu zabaw. Widzę koszulkę Prezesa.
Siedzi. Na pewno nie płacze. Wpatruje się w płaczącego chłopca.
Ale na pewno nie płacze.

Gdzieś w gardle poczułam kulkę. Wielką kulę. Łzy napłynęły do oczu.
– Oochhh! Jasiuuu – szepczę.
Prezes patrzy na mnie.
Uśmiecha się.
– Cześć mamo. Ja jeszcze nie idę. Chcę tu jeszcze zostać.

Nie wierzę.
Stoję.
Nogi wrosły mi w ziemię.

Przedszkolanka uśmiecha się do nas. Mówi, że jak tylko PT wyszedł poszedł się grzecznie bawić.

Podchodzi do nas dyrektorka:
– A widzą państwo jak świetnie sobie radzi? W ogóle z nim problemów nie było.

PT rozmawia. Deklaruje, że wpłaci już pieniądze za czesne na wrzesień i za te zajęcia adaptacyjne.

Bierzemy Prezesa na ręce. Przytulamy mocno.

Mowimy, że jesteśmy z niego ogromnie dumni.

Bo jesteśmy …
Bo jestem teraz pewna, że we wrześniu wcale nie będzie problemów.

Bo Prezes jest dzielniejszy niż ja. 🙂

Kreatywność Prezesa.

Ze wszystkich możliwych cech charakteru moje odziedziczyło w genach skrajną kreatywność. Nazwę to tak pięknie, żeby nie napisać dosadniej, żeby mnie nikt nie ścigał za to, że wyrodną matką jestem.
Pierwszy raz określenie kreatywności usłyszałam od psychologa dziecięcego. Wcześniej nazywałam to totalną rozpierduchą. No i nie dawaliśmy sobie radę (wtf! A teraz sobie dajemy?).

Prezesa szalone pomysły i psocenie na poziomie zaawansowanym zostały pięknie nazwane ,,kreatywnością” i ,,kreatywnym myśleniem”. Ja oczywiście za taką kreatywnością podziękowałam. Ale ja tam sobie dziękować mogę. Po prostu trafił mi się prawdziwy terrorysta i na dodatek całkowicie ma w dupie zakazy (ale to pewnie dlatego, że dupą na świat wychodził). Co kreatywnego jest w topieniu rolek papieru toaletowego w toalecie (i moich kolczyków cholera jasna!)? Albo co kreatywnego jest w urywaniu parapetu? (tak – to wczorajszy wyczyn Prezesa, kiedy probował złapać końską muchę).

I o ile kreatywność kojarzy mi się z czymś zupełnie innym niż Prezesa zachowanie, wolę to wszystko nazwać kreatywnością. Ot co. Ni mniej ni wiecej – po prostu kreatywnością.

Ale dzięki tej kreatywności babcia Prezesa stwierdziła, że ona jednak się nie odważy wziąć Prezesa na tydzień nad morze. Że jak we wrześniu pojedzie na kilka dni to tak – ale na tydzień nie. A ja już, już w głowie miałam natłok myśli, że odpocznę, że …

… że tak naprawdę po 24godzinach tęskniłabym niezmiernie. Mimo wszystko. Bo instynkt macierzyński mam. Jako tako – ale mam.

Ale …
ponieważ ostatnimi czasy bardzo (ale to bardzooo!) zaniedbaliśmy naukę pisania i czytania jesteśmy daleko w tyle i Matka z Prezesem dzisiaj nadrabiała. Prezes wszystko pamiętał co pamiętać miał (i całe szczeście!) i zdanie przeczytał ,,Kot ma oko” bez większego problemu i potem, że żaba ma oko też i potem wyrazy dopasowywał do obrazków (niektóre wyrazy z matczyną pomoc) i z dumy spuchnęłam – a co!

Innych dzieci nie mam. Porównania też jako takiego nie. A i tak Prezes jest dla mnie doskonały (choć cały czas próbuje rozwiązać zagadkę po kim to takie madre?).

Prezes gada z rybami.

Za jakieś 10, nie no – 12-13 lat – jak Prezes pójdzie na jakąś imprezę i wróci o 1 w nocy (po niejednym piwie), to przyrzekam, że zrobię mu o 7 pobudkę. Ale pobudkę da się jakoś przeboleć. A ja dodatkowo wezmę deskorolkę na palce i będę mu jeździła po włosach tą deskorolką. Przy okazji zacznę mu zadawać pytania i będę intensywnie dążyć do odpowiedzi.
Oj … nazbiera sobie przez te lata. Nazbiera!

(więcej…)

List do Prezesa. 4 lata później.

Tę notkę próbowałam napisać już dawno – w poniedziałek w szpitalu, potem jak wróciliśmy do domu, potem znowu i znowu – aż się niedziela zrobiła. Brakowało mi wszystkiego: weny, czasu, chęci.
Jakkolwiek by tego nie nazwać, notki nie napisałam. A wraz z nienapisaniem notki prowadziłam tylko fanpage.

(więcej…)

Matka – bomba tykająca.

Moja myszka od mojego sony vaio żyje własnym życiem. W ten sposób usunęłam dwa posty – niechcący. A fb mi się intensywnie zacina. Dwa posty ostatnie z tego jeden napisany dzisiaj. O tym, że tykam niczym bomba, bo zbliża mi się okres i ciągle się złoszczę na wszystkich naokoło.

– Dlaczego krzyczysz? – pyta Prezes
– Nie krzyczę. Syczę. Jak wąż – odpowiadam

 

A tu Prezes zrobił Matce swojej, Edkowi i Złomkowi kakao z jajkiem – bo jesteśmy chorzy. W trójkę. Ja chora nie jestem, ale jakaś melisa to by mi się przydała.

O uzależnieniach słów kilka.

Nie, nie moich uzależnieniach, uzależnieniach mojego dziecka.

Był taki moment w mojej karierze bycia matką, kiedy nienawidząc robienia sobie pod górkę, robiłam tak by było mi wygodnie. O ile karmienie butlą się do tego nie zaliczało (trzeba było wyparzać butlę, robić mleko w odpowiedniej temperaturze i inne cuda na kiju) o tyle karmiłam do ponad roku wyłącznie obiadkami i deserkami ze słoiczków. Tak – moje dziecko jadało domowe obiadki, ale tylko u babci. Ja powątpiewałam w swój geniusz kulinarny, a półki w sklepach uginały się od różności, wiec nie czułam wyrzutów sumienia, że moje dziecko je to samo. Na każdy dzień tygodnia miał serwowany inny obiad – inny deserek. I do tego soczek – też kupny.
I o ile butelkę pożegnaliśmy bez żadnego ,,ale”, obiadki w słoiczkach też – o tyle najtrudniej było ze smoczkiem.

(więcej…)

Matka (pani)Kara.

W poniedziałek, po powrocie z pracy słyszę od PT:
– Młody ma mocno spuchniętą kostką i …

O jeny! Spuchniętą kostkę?! Złamał? Zwichnął? Nie ma nogi?!

– … chyba go ugryzł komar, rozdrapał i teraz ma spuchniętą.

Aha. To komar. Zwykły komar. Poświecił PT matce telefonem, żeby było widać tą spuchnięta kostkę, ale nic Matka nie widziała. Rano o 7 rano dostałam od PT sms jak tam Prezesa noga – ale byłam tak zaspana, że wcisnęłam tylko ,,OK” i położyłam się na drugi bok. Dopiero jak mu zakładałam rano skarpetki spojrzałam, przyjrzałam się i …
(nie, nie zadzwoniłam na pogotowie)
… wzięłam telefon i szybko umówiłam Prezesa na popołudniu do pediatry. Kostka spuchnięta, Prezes skarży się, że go boli. Na środku spuchnięcia ciemna plamka wielkości łebka od szpilki. I w tym całym rozgardiaszu jeszcze głos mojej mamy:
– A wiesz, że może go pszczoła użądliła?
– Ale to by nie czuł? Przecież to boli.
– A może to kleszcze jest?
– Co Ty gadasz?! Pokaż.
– Nie, to chyba nie kleszcz. Ale może jakiś pająk?
– Jadowity?!
– A macie tam jakieś pająki jadowite?
– A skąd ja mam wiedzieć jakie mamy pająki, jak ja się pająków boję!

W pracy się denerwowałam. Czekałam aż PT wróci z Prezesem od pediatry i powie mi, co i jak.
Telefon zadzwonił – wreszcie! – odbieram. Słyszę:
– Jachu rozdrapał ugryzienie od komara i wdało mu się zakażenie.

Mdleję. Wody, wody!

– Do szpitala jedziesz?!
– Poco?
– Zakażenie ma!
– Głupia jesteś?! Maść nam zapisał. To nic poważnego.

 

O migrenie słów kilka.

W mojej głowie zamieszkało coś, co usilnie rozpieprza moje życie na kawałki. To coś ktoś nazwał migreną. Przypałętało mi się to cholerstwo w podstawówce i odejść nie chce. A im jestem starsza tym gorzej to znoszę. Lekarz mnie pocieszył, że migrena mi minie jak będę przechodzić menopauzę. Fajne pocieszenia – jeszcze z 30 lat migren.

(więcej…)