Największe przypały u Pawlaków.

Dzisiaj sobota to trochę na luzie, o największych przypałach w naszym związku, a tu już lat 11 strzeliło w grudniu, więc jest co opowiadać, bo dużo się u nas dzieje. Np. dzień przed ślubem, na początku ciąży ze Stasiem, gdzie hormony tańczyły mi pogo, krzyczałam, że nie biorę żadnego ślubu i pierdolnęłam pierścionkiem, że pieprzę taki ślub, bo … krzywo wycięłam winietki. Rozumiecie? Winietki …

PODWODNE ŻYCIE WARTY.

Mój mąż kupił sobie prawie dwa lata temu telefon. Nówka sztuka nieśmigana. Ponieważ mój telefon czekał na wymianę, a do końca umowy zostało mi pół roku, był tak miły, że na te pół roku użyczył mi ten swój telefon, żebym na spokojnie mogła sobie prowadzić instagram. Taka praca. On to rozumiał. Kochany.

Pewnego dnia, w czasach w których często i gęsto robiłam transmisję na żywa na insta, jedna taka transmisja powstała nad rzeką. Dość duża oglądalność była, gadam i gadam, po kostki brodziłam w wodzie i nagle nie zauważyłam, że dosłownie centymetr dalej jest mały spadek. Upadłam dupą do wody, razem z tym telefonem, moi instaobserwatorzy mieli jedyną w swoim rodzaju możliwość zobaczenia Warty od spodu, a ja dostałam taki ochrzan od męża, że mi w pięty poszło. Zaczął się na mnie drzeć dopiero po tym jak okazało się, że telefon się wyłączył. I nie działa. I nie da się go włączyć. Telefon miał miesiąc.

 

50 ZŁOTYCH ZA LODZIKA.

Sprzedawałam kiedyś po Jaśku kask (super hiper CrazyStuff). Kupiła go ode mnie koniec końców ŁYSA MÓWI. Nie wiem do dzisiaj jak to się stało, że ja tylko zakodowałam to, że 50 zł doszło, a nie  kto te pieniądze wysłał i z jakim dopiskiem. Niemniej jednak minął pewien dłuży czas, człowiek już zapomniał o tym kasku i tych 50 złotych i nagle mój mąż potrzebował jakiś numer konta sprzed epoki kamienia łupanego no i przeczesuje to moje konto. I nagle pyta, całkiem poważnie:

– Co to kurwa jest?!

No więc lecę patrzeć, a tam przelew od jakiegoś kolesia, którego dane pierwszy raz na oczy widziałam i w tytule jest tekst „za loda”. Więc ja, jak to ja wzruszam ramionami, że chyba jakaś pomyłka, bo ja nikogo takiego nie znam, na co mój mąż, że tu są moje dane a żadną „Anną” nie jestem, żeby tu taki zbieg okoliczności nastąpił. Mój mąż czekał na wyjaśnienia, a ja w końcu, już całkowicie poirytowana mówię mu, że człowieku, czy ty naprawdę sądzisz, że ja bym komuś za 50 złotych loda zrobiła?! I się obraziłam. Ale tak się obraziłam jak chyba nigdy w życiu, że on chce żebym się tłumaczyła, jak tam jest 50 złotych!

Dopiero po jakimś czasie mi się przypomniało, że tak ma na imię chłop Asi i pewnie ona sobie takie heheszki zrobiła.

Tego samego dnia dzwoniłam do niego rano drąc się, że zabrał moją kartę do bankomatu i nie mam teraz za co zakupów zrobić, na co mój mąż, że on mi wszystko oddał i mam dobrze poszukać, na co ja w końcu panikując poinformowałam go, że szukałam wszędzie, ale tak naprawdę to nie mam też dowodu i zgubiłam i kartę i dowód. Mąż mnie opieprza, że mam szybko dzwonić do banku, a ja dalej histeryzuje, że wszędzie szukałam.

Koniec końców zablokowałam sobie kartę od bankomatu, a okazało się, że i jedno i drugie jest pod … klawiaturą na biurku.

 

ZGUBIŁAM PIERŚCIONEK ZARĘCZYNOWY I … OBRĄCZKĘ.

Pewnego dnia, w około 28 tygodniu ciąży ze Stasiem szłam do dentysty. U dentysty zorientowałam się, że nie mam pierścionka zaręczynowego. No nie i już. Dałabym sobie łapę odciąć, że wychodziłam z nim na palcu, ale ostatecznie okazało się, że zgubiłam go chwilę wcześniej w domu (ale o tym za moment).

Ogólnie płakałam wtedy strasznie, mój mąż powiedział, że mam się nie martwić kupi mi nowy, że mam pamiętać, że w moim stanie to nie wolno mi się denerwować, że nic się nie stało.

Jakiś rok później popsuła nam się pralka i musieliśmy kupić nową. Artur czyścił całe rury jakieś tam i nagle … wyciągnął pierścionek. Przed wyjściem do dentysty wstawiałam pranie i zapewne jak wsadzałam pranie do bębna pierścionek mi się zsunął.

Moja historia z obrączką jest już niestety bez happy endu. W te wakacje powtarzałam sobie codziennie, że „jutro” pójdę ją pomniejszyć, bo niestety po porodzie obrączka po prostu zrobiła się za duża. Nie zdążyłam. Byliśmy nad jeziorem. Weszłam do wody z obrączką, wyszłam bez.

 

CIASTKA MORDERCY.

Parę lat temu Artur dość mocno wszedł mi na ambicje, ponieważ wiedziałam, że walą sobie ze mnie heheszki w jego pracy, że nie potrafię gotować (od tego czasu się wyrobiłam, że hej!) i potrafię nawet ziemniaki spalić. Artura kolega przynosił wypieki swojej żony do pracy i częstował nimi również mojego męża. Wpadłam więc na pomysł, że zrobię Arturowi do pracy ciastka i też będzie mógł częstować kolegów, a ja wejdę na ten level mocy dobrej pani domu. W sumie to był mój dziewiczy rejs z piekarnikiem i przepisem mojej mamy, więc coś poszło srogo nie tak. Kiedy Artur wrócił z pracy, ze łzami wzruszenia i dumy, pokazałam mu talerz z ciastkami i powiedziałam, że zapakowałam mu nawet całą siatkę na jutro do pracy.

Finalnie okazało się, że ciastka są niejadalne i jak to określił Artur tak twarde, że można nimi zabić, a jakby jebnął w ścianę to by się przebił do sąsiadów i on nie będzie sobie siary robił w robocie, bo sobie ludzie zęby połamią i mam się więcej nie brać za takie rzeczy, bo szkoda produktów, które zużyłam …

Nigdy więcej nie upiekłam żadnych ciastek.

 

PÓŁ PIŁKI.

Wpis z fejsa z 8 października 2018.

Zacznę od tego, że mój mąż to człowiek dość prosty jeżeli chodzi o kosmetyki. Nigdy nie rozumie dlaczego używam co twarzy 5 różnych rzeczy, osobno kremu do nóg, osobno do rąk, osobno mam szampon i odżywkę i żel pod prysznic i jeszcze piling do ciała pod prysznic. On używa czegoś, co spokojnie można nazwać kombajnem 10w1 i ubolewa, że nie pełni to również funkcji płynu do mycia naczyń i płynu do mycia auta i szamponu przeciw pchłom dla psa…

Przychodzi do mnie przed chwilą i pyta:
– A to pół piłki w łazience to na cholerę tak tam wisi?
😶
– No wisi takie pół piłki z hello kitty.
– Przecież to nie jest piłka, tylko gąbka do twarzy. Taka specjalna do oczyszczania twarzy.
– Przecież takie coś to się kurwa do pięt używa i to się nazywa pumeks.

😶😶😶
Dobrze, że wytłumaczyłam mu prędzej do czego to jest, bo uj jeden by wiedział do czego zostałoby to użyte, a potem ja nieświadoma zaczęłabym tego używać do twarzy.
Koniec dyskusji był następujący:
– Do dupy bym tego nawet użył!
– To dobrze, bo szkoda tego do dupy, bo ponad 5 dych to kosztuje.
– Ile?! W drogerii masz za 5 zł pumeks do pięt!
– To nie jest pumeks do pięt cholerny ignorancie!

To małżeństwo przetrwa wszystko.
Pumeks. Przecież to bluźnierstwo. 😭😭😭

 

„KOCHANIE ZGUBIŁAM SIĘ, NIE WIEM GDZIE JESTEM!”.

Ci którzy wiedzą gdzie leży szpital na Polnej wiedzą również, że od PKS bardzo łatwo tam dojść, a ja postanowiłam przejść się spacerkiem, bo ja nie potrafię jeździć komunikacją w Poznaniu. Zresztą pogoda była super, bo to był czerwiec. Polna organizowała wtedy jakieś wykłady dla ciężarnych, były jakieś konkursy i w ogóle inne takie pokazy, również produktów, więc ja, jako osoba, która ledwie ujrzała dwie kreski na teście stwierdziłam, że to jest TO miejsce do którego muszę się udać.

Artur wtedy miał po mnie przyjechać, ale w jedną stronę byłam zmuszona się dostać sama, bo był w pracy. Ogólnie to weszłam nie w tę uliczkę co powinnam i szłam i szłam i jeszcze szłam i szłam i tak się późno już zrobiło a ja nadal nie doszłam i coś tam mi w głowie zaświtało, że to wcale nie wygląda jak te wszystkie uliczki w których powinnam się znaleźć, a moja orientacja w terenie jest tak przednia jakby mnie ktoś postawił na środku pustyni, okręcił 10 razy i kazał pokazać którędy do Zimbabwe.

I jak na złość nikogo nie było na ulicy żebym się mogła zapytać. Rozumiecie? Środek Poznania, a po mojej stronie chodnika pustki. Więc dzwonię do Artura dochodząc do jakiegoś skrzyżowania, że się zgubiłam, na co Artur na mnie z TAAAKĄĄĄĄ papą, że jak mogłam się zgubić do jasnej cholery, że tyle razy tam jeździliśmy i tamtędy przejeżdżaliśmy, że nigdzie więcej nie pojadę nigdzie sama. No więc ja mu mówię, że jestem na takiej i takiej ulicy, że tu jest jakiś kościół i żeby mi wyznaczył drogę przez GPS (sama nie potrafiłam tego zrobić).

Rozłączył się. Po chwili oddzwonił, powiedział, że jestem tak głupia, że ustawa tego nie przewiduje i na szczęście jest prosta droga, bo jakby była jakaś bardziej skomplikowana to by mi taksówkę wezwał.

 





__

Ciąg dalszy na pewno nastąpi.

A u Was jak tam? 🙂







 

3 komentarze

  1. Ja nie wiem jak mam wstać z podłogi…. jebłam ze śmiechu….😂

  2. U nas przypałowych akcji jest mnóstwo i mam nadzieje ze przez ostatnie piec lat wyczerpaliśmy zapas na kolejną dekadę 😁

    Najnowsza historia dotyczy sernika na święta 😁 Stary mój to ambitny chłop, złota rączka, a nawet wybitny cukiernik. Niestety postanowił zrobić ten wspaniały serniczek, co to przepis na wiaderku od sera dają. No i tak biedaczek odpłynął zahipnotyzowany dźwiękiem miksera ze dopierdzielił 37 !!!! Mililitrów !! Zapachu MIGDAŁOWEGO !!! (Jest to moim zdaniem jeden z brzydszych zapachów jakie istnieją na świecie) Na średnia blaszkę ciasta. Kur*a największa butelkę aromatu!! Na zwykłą blaszunie seniczunia😳 w dupe! Żeby to był jakikolwiek inny zapach. Jakikolwiek inny!!! Ale nie migdałowy ! Zorientowaliśmy się jak zaczęło walić coś mdlącego . Upiekło się . Spróbowaliśmy . Aż szczypało w język 😝 poleciał cały serniczek do śmieci 😁 cale święta jebało w chacie 🤣 never more ! 🤓

  3. Boziu kochany jak ja Cię uwielbiam i wszystko co związane z Tobą 😂😂😂😂 czytam to gdy mąż i córka śpią poduszka mokra od łez normalnie jesteś The best 😂😁

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.