Śrem. Mała miejscowość pod Poznaniem. Lupą będziesz szukać na mapie. Czasem dostaję wiadomości „Cześć, przejeżdżałam koło Śremu i od razu pomyślałam o Was, nawet nie wiedziałam, że jest taka miejscowość”.  Niecałe 40 tysięcy mieszkańców. Mam jednak wrażenie ostatnimi czasy, że ktoś próbował stworzyć tyle zakazów w mieście, żeby każdy mieszkaniec miał swój własny. Wszędzie słupki. Na słupkach zakaz. Zakaz gry w piłkę (jeden obok boiska!), zakaz jazdy na deskorolce (wtf?!), zakaz wyprowadzania psów, zakaz, zakaz, zakaz. Poza słupkami starsze panie na ławeczkach, które tworzą swój własny, prywatny regulamin osiedla.

Wychowałam się na takim osiedlu. Nazywało się „Jeziorany”. To tam między dwoma blokami były dwie piaskownicy, po których dzisiaj nie ma już żadnego śladu. Śladu nie ma również po dzieciach. Ilekroć tam jestem, a jestem często, jedyne osoby pod blokiem to starsze panie na ławeczkach. Oczywiście tam, gdzie kiedyś bawiły się dzieciaki w „chowanego” „gąski, gąski do domu” „dwa ogonie” czy budowały domki z piasku dla ludzików z jajek niespodzianek, są  zakazy. Zakazy wyprowadzania psów.

Ok. Tutaj zatrzymam się na dłużej. Ja po cześci to akurat rozumiem. Ktoś zarządza tym trawnikiem i próbuje utrzymać je w czystości, a bądźmy szczerzy większość nadal nie sprząta po swoich pupilach. Gówniana sprawa. Więc żeby zaoszczędzić czas osobom pielęgnującym trawnik zrobiono zakaz. A zrobiono nie dlatego, że te psy niszczyłyby trawniki (tam przecież spokojnie moga się bawić dzieci), ale dlatego, że nie ma pana coby po nich sprzątał.

Kiedy widzę zaraz obok boiska zakaz gry w piłkę myślę sobie „ja pierdolę„. Autentycznie. Już sama mam rozkminkę, czy zakaz obejmuje sam trawnik, czy obejmuje również boisko, bo jest w takim miejscu, że możemy podpiąć i pod jedno i pod drugie miejsce. „Za moich czasów” (jeżu jak to strasznie brzmi!) na tych trawnikach normalnie się człowiek bawił, biegał, siedział na kocu udając, że boisko jest wielkim oceanem. Dzisiaj nie. Dzisiaj dzieciakom nie wolno!

Dobra. Ale przejdźmy do najbardziej absurdalnego zakazu. „Zakaz jazdy na deskorolce”. Walnęłam heheszki. Nie tylko ja. Mój mąż też. No bo na rowerze można? Na hulajnodze można? Na łyżworolkach można? A na desce nie?! I tu się zastanawiam co w przypadku, kiedy jakiś dzieciak jechałby na fiszcze, bo to jednak nie jest klasyczna deskorolka. I akurat dlaczego deskorolka jest „złem”? Czyżby kolejne „dzieło szatana?”. Dobra, to była ironia.

Aktualnie dzieci na dworze coraz mniej. Czy też na polu jak to mawiają w innych rejonach Polski. I ja wiem, że czasy inne i nasze pokolenie to pokolenie helikopterów, ja to wiem, bo mam dziecko wychodzące na dwór, a mieszkam w takim miejscu, gdzie zawsze mam duszę na ramieniu. I już raz byliśmy w sytuacji, że Jach zapomniał smartwatcha, a zamiast być w umówionym miejscu, oni poszli sobie na … plac zabaw jednej z pobliskich szkół. Nie pytajcie co czułam, kiedy siedziałam u kosmetyczki, a PT do mnie dzwonił z informacją, że on nawet nie wie gdzie ma go szukać. Miałam rządzę mordu w oczach i już wiem co czuła moja mama, kiedy poszłam do koleżanki jako kilkulatka bez żadnej zgody, a ona mnie wszędzie szukała od mieszkania do mieszkania w blokach …

Ja to wszystko wiem. Ale wiem też, że te zakazy nie zachęcają dzieci do zabaw na świeżym powietrzu. A coraz więcej naukowców bije na alarm, że obecne pokolenie dzieciaków żyje w innym świecie, tym wirtualnym i to jest ich dzieciństwo. Nie mają pojęcia czym jest „berek” i brzmi to dla nich prawie tak jak dla naszego pokolenie historyczna II wojna światowa. Poczułam się mega dziwnie, kiedy mój wówczas 7 letni syn nie miał pojęcia co można robić na trzepaku – dla niego trzepak to tylko miejsce do trzepania dywanów, poza tym kto dzisiaj trzepie dywan?! Albo kto ma dzisiaj dywan w domu – dobra, ja nie mam, bo mam psa, więc pytam. I wiecie ja mu pokazałam jak się na tym trzepaku robi fikołki a zrobił taaaakie gały, że prawie mu z orbit wyszły, a ja stałam się bohaterką we własnym domu, bo ja proszę państwa fikołka zrobiłam. Na trzepaku do dywanów! I on tego nie ogarniał.

I tak sobie kroczę, przez ten Śrem, te ulice znane mi z dzieciństwa, choć mieszkam teraz po drugiej stronie Warty. Kroczę i widzę – zakazy, starsze panie na ławeczkach ustawiające sobie dzieciaki, bo np. dziewczynka lat na około  9 postanowiła na rolkach zjechać z podjazdu do wózków i ona robi hałas. Hałas do jasnej cholery kumacie? Nie krzyczy, nic nie mówi, po prostu sobie zjeżdża. I aż się czasem prosi by powiedzieć „no pani, nie pamiętał wół jak cielęciem był?!” a potem mówię do męża, że ja już naprawdę wiem dlaczego ja nie chcę wrócić do bloku. Nigdy. Że ja naprawdę chcę dom. Dom z ogródkiem, a najlepiej w środku lasu, gdzie jedyną dziczą będzie natura. Sama natura i jakiś lis, czy co to tam będzie sobie pomieszkiwać. Za cenę nawet chleba ze smalcem, bo szynkę kredyt pochłonie.

 

1 komentarz

  1. Moje dziewczyny nawet wiedzą do czego służy trzepak 🙂 a jakie fikołki robią 🙂 Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.