Walka z hejtem, czyli z writuala do reala.

Prowadzę bloga już ponad 4 lata. Przez te 4 lata poznałam smak hejtu z każdej możliwej strony. Nie mylcie proszę tego z krytyką, bo między krytyką a hejtem jest granica, cienka, bo cienka, ale jednak granica. Za każdym hejterskim komentarzem stała jakaś osoba. Przez pewien czas jedna, ale czasem kilka. To była osoba, która siedziała po drugiej stronie monitora. Może mijaliśmy się na ulicy (raz na pewno tak), może czegoś mi zazdrościła, może czymś ją nieświadomie obraziłam, może chciała się wyładować i potrzebowała worka treningowego. Może. Ale ta osoba uważała, że jest anonimowa. Niewidoczna. Kryjąca się za słowami często podłymi, których zapewne nigdy by nie powiedziała prosto w twarz. Ale anonimowość sprawiała, że osoba nie uznawała żadnych granic. Żadnych. Hejt stał się codziennością celebrytów, blogerów, dziennikarzy, polityków. A nawet przeciętnych Kowalskich. Staliśmy się celem hejtu.

Kiedy 3 lata temu opublikowałam pierwszy post o fotelikach samochodowych zrobiłam jedną rzecz która była zapalnikiem do hejtu. Wstawiłam zdjęcie. Na nim z pozoru nie było niczego złego. Ot – Jaś w foteliku samochodowym. Ale osoba (anonimowa oczywiście) dopatrzyła się … dvd w zagłówkach. Dostałam komentarz, który pamiętam do dzisiaj, autorka proponowała mi sprzedać auto i zainwestować w operacje plastyczną ohydnego bachora, bo taka gówniara jak ja nie powinna się lansować takim autem. Co zrobiłam wtedy? Wdałam się w pyskówkę, z której dostawałam kolejny pstryczek w nos. Co zrobiłabym dzisiaj? Uzyskała IP. Pociągnęła sprawę dalej. A właściwie chciałabym zobaczyć minę tej osoby, kiedy spotykamy się twarzą w twarz.

Kiedy rok temu obwieściłam bardzo wcześnie światu, że nasza rodzina się powiększa, hejtowano mnie na jednej z grup. Udostępniano tam moje zdjęcia. W tym samym czasie dostawałam anonimowe komentarze na blogu, że powinnam poronić. Jeżeli poznałam smak upadku ludzkości to mogę śmiało napisać, że to było właśnie wtedy. Osoby, które chciały dopiec mi, leciały po najniższej linii oporu uderzając w najbardziej wrażliwą strunę. Ja musiałam wtedy od bloga odpocząć. Od internetu.  Dla naszego zdrowia, bo ja już wtedy była odpowiedzialna za dwa życia. I wbrew pozorom też jestem człowiekiem z emocjami.

Dwa dni temu Filip Chajzer udostępnił na swoim fanpage mem. Na obrazku siedziała przy stole nasza obecna premier  spoglądająca na zegarek.  Podpis  głosił: „Filip Chajzer czekający aż syn zejdzie na obiad„. Miało śmieszyć, w rzeczywistości mroziło krew w żyłach. Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że kilkuletni syn Chajzera zginął dwa lata temu w wypadku samochodowym. Jego jedyny syn. Świat się facetowi zawalił to pewne. Od jakiegoś czasu walczy z hejtem pokazując światu kim są anonimowi z pozoru hejterzy. Okazuje się, że w realu nie są już tak wyszczekani. Czasem płaczą. Zawsze przepraszają. Jak jednak tłumaczył się portal, który udostępnił ten mem? Oni nie wiedzieli, że syn Filipa nie żyje (ta, jasne!), bo nie oglądają i nie czytają prasy, a mem z podpisem pojawił się tylko ze względu na łudzące podobieństwo do premier Szydło.

Jakiś czas temu blogerzy SuperStyler opublikowali post, w którym przyznali się do tego, że doprowadzili do wywalenia z pracy hejterki. Bloga już od dawna nie śledzę, ale post tak często pojawiał się na mojej tablicy, że z ciekawości zajrzałam. Miałam bardzo mieszane odczucia, czy taka kara jest adekwatna do czynu – jak się okazało hejterka jakoś niespecjalnie hejtowała blogerów – ot napisała autorce bloga, że jest gruba, a potem porównała ją do swojej 40 letniej matki, która po urodzeniu „gównięcia” tak nie wygląda. Szczerzę mówiąc przy takiej prowokacji ja po prostu potraktowałabym ją banem. „Anna” była jednak na tyle nieprzewidywalna, że robiła to z konta pod rzeczywistym imieniem i nazwiskiem, co pozwoliło nie tylko namierzyć jej miejsce pracy, ale przede wszystkim namierzyło jej upodobania do hejtowania matek na różnych fanpage. Pech chciał, że pracowała w miejscu, które reklamuje się jako … przyjazne matkom z dziećmi. Z pracy wyleciała. Blogerzy byli z siebie dumni, a ja nadal nie wiem, czy faktycznie jest to powód do dumy, tym bardziej, że jak sami twierdzili Anna miała problemy finansowe. Z drugiej strony każdy hejter powinien mieć świadomość, że jego anonimowość jest tylko czysto teoretyczna.

Przez te 4 lata blogowania przeszłam przez naprawdę różne taktyki radzenia sobie z tym zjawiskiem. Zaczynałam od  akceptowania wszystkich komentarzy „bo przecież jestem blogerĘ i każdy ma prawo napisać co myśli”, po banowaniu pieniaczy, ludzi, którzy wchodzą na mój profil, żeby prowokować (nie tylko mnie, ale i innych do beznadziejnych gównoburz). Banuję lewe konta stworzone tylko po to by napisać mi jaką skonczoną jestem kretynką i te, które wracają jak bumerang by zawsze mi napisać jak bardzo beznadziejna jestem i jak bardzo beznadziejnego mam bloga. Są i tacy, którzy próbują mnie przekonać, że jestem … najgorszym blogiem w Polsce i powinnam zniknąć! ba, żeby zdanie było bardziej rzeczywiste osoba dodaje, że to nie tylko jej zdanie, ale wielu innych osób. Możecie wierzyć na słowo, że Was jest tak wielu, że nie da się zmieniać pod każdego, bo każdy ma inne wymagania. Musiałam więc na pewnym etapie blogowania postawić sprawę jasno – halo, ja tu rządzę, to moje miejsce w sieci, Ty tu jesteś gościem i w każdej chwili możesz odejść, nikt Cię tu nie trzyma na siłę. Mam świadomość, że można mnie nie lubić. I ja nawet nie oczekuję, że mnie polubisz.

Mówi się, że każda osoba publiczna, każdy bloger i każdy prawdziwy celebryta ma … swoich hejterów. I jest to miara Twojego sukcesu. Oznacza to, że potrafisz zdziałać w ludziach takie emocje, że będą do Ciebie wracać, będą poświęcać Ci czas i całkiem nieświadomie działać na Twoją korzyść podbijając Ci statystyki.

Ostatnio po wielu walkach głównie celebrytów z hejterami pojawiła się dla nich linia obrony. Według wielu osób karą niewspółmierną do czynu jest ujawnianie danych. Moim zdaniem taka kara jest jak najbardziej ok. W końcu za tymi słowami stoi ktoś, kto często posiada rodzinę, ktoś po kim nie spodziewalibyśmy się takiego zachowania. Ta osoba jest anonimowa z własnego wyboru, jest anonimowa bo boi się napisać to samo z imienia i nazwiska. To zwykle tchórzostwo. Bycie katem bez twarzy nie jest żadnym sukcesem.

Ja dzisiaj w kilku słowach, że popieram, ach jak ja popieram – walkę z hejtem w taki sposób. Z hejtem, nie krytyką. Hejt to forma agresji, przemoc wirtualna, bardzo często łamiąca prawo. O czym przekonała się hejterka „Matko jedyna„, która zgłosiła sprawę do prokuratury, a hejterkę czeka … sprawa w sądzie.  Magdzie życzę wygranej.

Na koniec klasyk: „ haters gonna hate„.

 

 

 

 

1 komentarz

  1. Widziałam tego mema z Filipem Chajzerem. Okrutny to mało powiedziane. To strasznie przykre, że ludzie mają większą satysfakcję z obrażenia kogoś, zmieszania go z błotem niż z pochwalenia. Nikt nikogo nie musi lubić, ale wystarczylby wzajemny szacunek. I jaki świat byłby piękniejszy..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.