O tych nietolerancyjnych rodzicach.

 

Ostatnio coraz więcej pisze się o tolerancji i wychowywaniu w tolerancji kilkulatków i o tym jak bardzo winni nietolerancji swoich kilkulatków  są rodzice.

Nie zrozumcie mnie źle, ale ja mam wrażenie, że większość spadła z choinki i to na głowę …

Jako mama 6latka już niejedną akcję przerabiałam. Daje mi to prawo do głosu, ponieważ pamiętam również czasy jak sama byłam dzieckiem i nie zachorowałam nagle na przewlekły zanik pamięci.

W każdej chyba klasie była mniej urodziwa panna, facet w spodniach po starszym bracie i ta kujonica z niemodnym warkoczem. Był Edek z krainy kredek, którego głównym zadaniem było błaznowanie na lekcji, no i jakieś szare myszki, które nie miały najmniejszych szans na to by z kimkolwiek zatańczyć na szkolnej dyskotece. Były i takie Noemi, które w przyszłości zostały Matkami Prezesów, z blizną na twarzy po zderzeniu z metalowym śmietnikiem.

I ja naprawdę wiem, że większość rodziców pojęcia nie miała bladego, że się jeden z drugim naśmiewa z koleżanki z klasy, a koledze podkłada nogi by upadł z głośnym impetem na posadzkę rozsypując książki, czy śniadanie.

Ja wiem, że rodzice nie są niczemu winni. Przynajmniej w pewnym momencie. Co gorsza często są tak zapracowani i zajęci, że ich tu guzik interesuje. Ale nie oni tego nauczyli.

Już kilkulatki widzą w rówieśnikach różnice. Ten jest mniejszy, ten większy. Ten ma lepsze buty, a ten lepszą kurtkę. I o ile za jakieś 10 lat ,,lepszym” będziemy określać markę ubrań, o tyle w przypadku kilkulatków znaczenie ma bohater z bajki, a nie trzy paski.

Któregoś razu podszedł do mnie Jan i zapytał dlaczego jego kolega ma różową, babską czapkę. Teraz trudno określić, czy ma ją dlatego, że akurat taka mu się podobała, czy dlatego, że ma ją po starszej siostrze, czy dlatego, że ma ją za karę, czy dlatego, że może  rodzice nie mają na inną czapkę pieniędzy. Zapytałam, czy naprawdę jest jakaś różnica, czy ma się niebieską, fioletową czy różową czapkę i że to wcale nie jest tak, że różowy jest kolorem zarezerwowanym tylko dla dziewczynek. I tu w ramach edukacji wyszperałam z czeluści komputera zdjęcie Jana na którym miał lat 1 i siedział u ojca w różowej koszuli z kołnierzykiem, a potem znalazłam zdjęcie PT na którym miał koszulę, której kolor trudno było nazwać różowym, ale pod fiolet zajeżdżało.

Jan miał też kolegę, którego strasznie nie lubił. I ciągle narzekał. Bo się rozpycha w szatni. Bo bije. Bo zabiera klocki. Bo wtrąca się do zabaw. Weź bądź teraz mądrym rodzicem i tłumacz, że do cholery jasnej – musisz się bawić ze wszystkimi! Tyle, że sorry – choćbym chciała – nie zmuszę mojego dziecka od tego, żeby wielbił wszystkich.

Sytuacja kolejna. Stuk, puk w Jana pokoju. Hałasu trochę i głośne:

– Zaraz powiem Twojej mamie, że mi walnąłeś z klocka!!! – słyszę.

– Bo mi popsułeś budowlę!

– Powiem!

Już, już wstaję z krzesła, kiedy słyszę trzask drzwi i mojego 6latka nucącego głośno:

– Skarżypyta pod kopyta, stoi w kącie, jak bandyta! Skarżypyta!

– Jaaaaan! – wrzeszczę.

– Ale mamo! On mi popsuł!

– Ale bić nie wolno!

– Ale on zaczął!

Wcielam się w rolę mojej matki i stosuje stare porzekadło, którym można się porzygać:

– Ale mnie nie interesuje kto zaczął! Nie wolno bić!

 

Myślicie, że jestem mamą aniołka? He. He. He.

– Dzień dobry, musimy porozmawiać – słyszę któregoś dnia – Jaś podczas zabawy uderzył kolegę.

Wracamy do domu. PT poirytowany:

– Dlaczego uderzyłeś swojego kolegę?!

– Ale to nie był mój kolega tato!

– Dlaczego?

– Nie umiał układać puzzli.

Kurna. Jaki wstyd. Nie bijesz swojego dziecka, a ono grzmoci inne, bo puzzli nie potrafi układać. Rozumiecie to? Ja też nie.

 

Innym razem:

– Doszło do nieprzyjemnej sytuacji. – słyszę.

I tu widzę łapsko mojego kilkulatka mieniące się we wszystkich odcieniach fioletu. W ruch poszły kamienie w krzakach i jeden drugiemu przywalił. Pech chciał, że padło na mojego, ale myślicie, że było mi go żal? A gdzież tam. Miał nauczkę.

– Kamienie?! Czy Wy już całkiem ogłupieliście?!

 

Wasza nauka tolerancji drodzy rodzice i dobrego wychowania, kończy się tam, gdzie zaczyna się wychowanie czerpane z zachowania rówieśników. Spójrzcie na takiego Jana. Kupy i dupy to chleb powszedni. Ja co najmniej raz dziennie słyszę: kupa-dupa. Albo i gorzej: gówno. Gorzej nie słyszę. I dobrze. Ten przeogromny zasób słów, książkowy jak diabli, którym zachwycała się Pani psycholog, kiedy Jan miał lat 3 ulotnił się w mgnieniu oka. Bo owszem wysłowić się umie i to całkiem nieźle, klepie zdania w miarę poprawnie (bo go matka poprawia, że hej!), ale kupy i dupy są tam wtapiane niczym przecinki, kropki, wielokropki i wykrzykniki.

Aha. I wiecie. Polityka… Nie wiem co Ci rodzice mówią przy dzieciach o nowym prezydencie, ale Jan przynosi różne ciekawe rymy o Dudzie. Oczywiście sam nieźle rymuje, ale proszę uwierzyć – o takie zdolności go nie posądzam.

A teraz kwestia niepełnosprawności.

W Jana grupie nie ma dzieci niepełnosprawnych. Myślicie, że jest łatwo dyskutować z dzieckiem o niepełnosprawności, kiedy ma wokoło siebie same zdrowe dzieci? W sumie okazało się, że wcale nie musiałam go uczyć, bo dla niego to nie miało znaczenia większego. Dziecko na wózku? Aha. Ma chore nogi? On ma chore płuca. Nie ma różnicy co jest chore. Chore to chore. Ale da się z tym żyć. Więc Jan któregoś dnia podszedł do chłopca na wózku i powiedział:

– Ale masz fajnego psa. Mogę pogłaskać?

Chłopiec nie odpowiedział, bo po prostu nie mówił. Ojciec chłopca skinął głową.

– Fajny pies. – powiedział Jan.

Nie pytał dlaczego chłopiec nie mówił, dlaczego był na wózku. Dla niego chłopiec jak chłopiec.

Ale myślicie, że on zawsze będzie tak nieskazitelnie czysty? Że zawsze będzie w ten sposób patrzył na otaczający go świat? Że poda dziewczynce z Zespołem Downa swoją łopatkę, bo nawet nie zwróci uwagi na to, że jest chora?

Nie, któregoś dnia przestanie był tak czysty. Pobrudzi się tym co zobaczy u innych ludzi i diabli weźmie moje wychowanie. Bo nie na wszystko będę miała wpływ.

Ty też nie, choćbyś się nauczył na głowie stawać i szpagat robić pod sufitem.

 

8 komentarzy

  1. Dla mnie to normalne, ludzkie zachowania. Oczywiście, powinniśmy dzieciom mówić, że popychanie i bicie to nie rozwiązanie.
    Dziecko nie musi lubić i tolerować wszystkich. Sama też nie wszystkich lubię.
    „Uwielbiam” mamusie uczące lizania dupy wszystkim – „to daj dziewczynce to cię polubi”, „może zadzwoń do niej”. Matki (szczególnie one) wpierniczają się w kolegów i koleżanki dziecka, dokonują selekcji, bo fajnie jak córcia czy synek zakupmlują się z dzianym dzieckiem…
    Cycki opadają.

    1. Noemi Skotarczak

      Ale dziecko – kilkuletnie – nie bardzo chyba rozumie pojęcie ,,dziany”. Bo czym jest dziecko ,,dziane”? To, które ma klocki lego? To, które jest na wakacjach za granicą? Czy to, którego rodzice kupują wszystko co dusza zapragnie? Ja myślę, że kilkulatki nie mają pojęcia o pieniądzach. To przychodzi dużo później.

  2. A ja będę uczyć tolerancji. Wiem, że moje dziecko będzie przechodzić różne etapy w swoim życiu, różne bunty, różne osoby będą miały na nią wpływ i z różnych rzeczy będzie się śmiać, ale ja nie przestanę uczyć jej wrażliwości. Z czasem ta nauka wyjdzie. Jeśli nie za 5, 10 czy nawet 15 lat, to jak będzie dorosła. A co by było, jeśli nie uczyłabym tej tolerancji? Wolę nie próbować, bo znam takich, którym to słowo kojarzy się z azjatycką kuchnią bardziej niż z otwartością i nie są to dla mnie osoby godne naśladowania.

  3. Powiem Ci, że chyba najgorzej jest jak dziecko idzie do szkoły i trafia do istnej dżungli… To naprawdę szkoła życia i dziecko musi sobie obrać taktykę aby jakoś dotrwać do końca… Bo rodzic może coś tam zdziałać, ale prawda jest taka, że zawsze znajdzie się jakiś Kowalski co dzieciom pluje do zupy, podstawia nogi czy wyrzuca plecak za okno… I tego nie zwalczysz. I albo Twoje dziecko będzie siedziało w kącie i uda mu się jakoś uniknąć takiego… typka. Albo będzie siedziało w kącie i raz na jakiś czas doznawało takich a nie innych „przyjemności”. Albo mu w końcu „wklupie”. Sam albo z kolegami. Niestety. Taka sytuacja…
    Masz rację, że tam gdzie dziecko musi walczyć o pozycję czy po prostu o swoje Ja, tam zasady idą w łeb. Nadzieja nasza, że to co tłuczemy od iluś lat do makowej główki nie pójdzie w las i w odpowiednim momencie odezwie się głos rozsądku: „Ej, Stary ! Miej go w nosie ! Nie musi Cię lubić, nie musisz się z nim zgadzać. Trzymaj się swoich zasad, a fajni ludzie sami się obok Ciebie pojawią”.
    Pozdrawiam 🙂

  4. Dobrze prawisz. Mamy przeogromny wpływ na wychowanie naszych dzieci, ale nie wyłączny. Ważne to być blisko, słuchać, obserwować i w czas interweniować. Nie uchronię dziecka od negatywnego wpływu z zewnątrz (moja dwu i półlatka po tygodniu adaptacji w przedszkolu przyniosła uniejętność plucia. 5 dni po 4 godziny wystarczyły), ale gdy wcześnie wychwycę złe zachowania, mam jeszcze szanse je przystopować. Nie wszystkie oczywiście i nie zawsze się uda. Nasze dzieci to w końcu indywudua i istoty społeczne. Trzeba to zaakceptować. Życie 🙂

  5. To co pokażemy może uda się wpoić dziecku i pomimo etapów to wróci. Bo dojrzewanie to straszny czas. W podstawówce czy gimnazjum mam wrażenie że chłopcy są jeszcze spoko ale dziewuchy są straszne! Pamiętam siebie. Wstyd mi do dziś że wyśmiewałam się z jednej dziewczyny w klasie. Po prostu robiłam to co inni. Straszne. Co ona musiała czuć… Później jakoś wolałam trzymać się z każdym po trochu i nie przynależeć do żadnej konkretnej grupki.
    Należy uczyć empatii ale niczego nie da się dziecku wmusić na siłę. Mam nadzieję że swoim przykładem i rozmowami damy jakoś radę… Mój 3latek też strzela kupami i dupami zasłyszanymi od rówieśników. Bo to przecież takie zabawne jest.

  6. Mama nigdy nie uczyła mnie bycia tolerancyjną – nie znam nikogo tak tolerancyjnego jak ja. No poza Szalonooką.
    Mama przeklinała zawsze, ja przeklinać zaczęłam po tym, jak podpuściły mnie dzieciaki, gdzieś tak w 5 klasie podstawówki. Bo mnie nie lubili, a myślałam, że zaczną. Myliłam się. I choć przeklinam całkiem sporo to NIGDY przy starszych, dzieciach, rodzinie, przy obcych. Jedynie przy znajomych.
    W szkole byłam gnębiona, nie raz mi grożono pobiciem, nie raz wzywani byli ich rodzice do szkoły. „To niemożliwe! Moje dziecko jest grzeczne, to pani córka coś wymyśla”. No. Wymyślałam. Śmiałam się dobrze uczyć.
    także masz rację Noemi. Stuprocentową.

    1. Myślę, że tu nie chodzi o stricte naukę, w sensie: „wyłożę Ci jak krowie na rowie – masz być tolerancyjna, bo to dobre i kropka”. Tu bardziej chodzi o dawanie przykładu, przynajmniej ja to mam na myśli mówiąc o nauce. Ja na pewno jestem bardziej tolerancyjna od moich rodziców, ale oni dali mi warunki do tego, żebym się taka stała, np. nie wchodząc w jadowite krytykanctwo wszystkiego, co nie było zgodne z ich ideami. Być może Twoja mama nie uczyła Cię toleracji tylko po prstu była tolerancyjna. A jeśli nie była i mimo wszystko Ty wyrosłaś na otwartą osobę to mogę Ci szczerze pogratulować, bo chociaz jesteśmy odrębnymi jednostkami, nie jesteśmy naszymi rodzicami, to częściej jednak „niedaleko pada jabłko od jabłoni”. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.