Jeszcze rok temu pewnie sama byłabym oburzona, gdyby ktoś był oburzony /TYM – artykułem – klik /. Dzisiaj może nie jestem oburzona, a trochę zniesmaczona. W miarę upływy czasu, czytania, edukowania się i mejli od rodziców zrozumiałam jedno … biznes się kręci.
Podam kolejny przykład. O – taki bardzo prostu. Terapeuci przekonują, że dziecko na terapię chodzić musi. Oczywiście w artykule nikt nie dodaje, że większość terapii odbywa się prywatnie, a koszt waha się między 1 a 5 tysięcy złotych. Ci, którzy mają to za darmo są szczęściarzami, Ci, których na to nie stać mogą czekać … 2 lata. Nagle okazuje się, że coś, co jest tak naprawdę znane od niedawna przedstawia się w sporej ilości procentowej. Jestem skłonna w to uwierzyć, ale nie w to, że dziecko z zaburzeniami SI bez terapii u terapeuty sobie nie poradzi. Nie licząc oczywiście skrajnych przypadków.
Podam prosty przykład. Kupiłam Prezesowi sensoryczną piłkę. Za 5 zł. Groszowe sprawy, a piłka świetna. Z wypustkami, w sam raz do ćwiczeń. Tę samą piłkę można znaleźć w sklepie za 40 zł. Oczywiście piłka ma szumną nazwę ,,Piłka do ćwiczeń sensorycznych“. Jedna z moich czytelniczek oburzyła się, kiedy powiedziałam jej, że zestaw, który chciała kupić (de facto za 300 zł) jest dla naiwniaków. Wystarczy, że wejdzie do sklepu zoologicznego i popatrzy na piłki dla psów i kotów. Mają podobną fakturę, a kosztują góra kilkanaście złotych. Dopiero jak sama się o tym przekonała przyznała mi rację. Wcześniej myślała, że żartuję.
Gro rodziców w ogóle nie wie, że ich dziecko może mieć jakiekolwiek zaburzenia SI. Nawet nasza terapeutka mówiła, że z tego się … wyrasta. Szybciej, lub wolniej, ale się wyrasta. Nie licząc oczywiście skrajnych przypadków. Większość rodziców całkowicie nieświadomie serwuje swoim dzieciom terapię. Sama jestem takim rodzicem, a Ty (jeżeli dobrniesz do końca artykułu) też się zaraz o tym przekonasz.
Temat SI jest mi bardzo bliski. Dziecko z zaburzeniami mam, ale poradziliśmy sobie … sami. To całkiem ciekawe doświadczenie, bo nagle okazuje się, że robiłam rzeczy o których nie miałam pojęcia. Czy naprawdę pomagałam mojemu dziecku, bo pozwalałam mu raczkować rezygnując z chodzika? Czy pomogłam mu kupując rowerek biegowy? Kangurowanie? Przytulanie? Masowanie? Ten gryzak nie należący do tanich z wypustkami? Wreszcie skakanie po kałużach bez zbędnego: ,,Zaraz będziesz cały brudny” i przyzwolenie do zabaw w błocie?
Zmierzam do tego, do czego sami powinniście dojść. Co dziennie macie możliwość prowadzenia z dzieckiem terapii, tylko o tym nie wiecie. A właściwie co dziennie tę terapię prowadzicie, tylko nawet nie potraficie tego nazwać. Ja też nie umiałam.
Przyjrzyj się rysunkowi. Co widzisz? Plac zabaw. Brawo. A teraz pomyśl, że właściwie co dziennie na tym placu zabaw jesteś. Więc serwujesz dziecku terapię sensoryczną więcej niż raz w tygodniu. Niesamowite prawda?
Dodam do tego rowerek. Jakikolwiek. Głównie biegowy, który obecnie jest najbardziej rozchwytywany. Następnie malowanie rączkami, chodzenie po piasku, kuchcenie w kuchni. Tak – to wszystko to ćwiczenia sensoryczne. Dodaj rolki, deskorolkę, może wrotki. Gdzieś tam błoto i przyzwolenie do zabawy grochem czy kaszą.
Psycholodzy dziecięcy biją na alarm, że są nowe nianie XXI wieku. Nazywamy je potocznie telewizorami i komputerami oraz (obecnie) tabletami. To te trzy rzeczy spełniają funkcję placu zabaw, zabaw na świeżym powietrzu czy jazdy na rowerze, bo wymagają mniejszego nakładu czasu rodzica.
Czy moje dziecko ogląda bajki? Ogląda. Oczywiście. Ale TV ma ograniczone, na komputerze gra raz na ruski rok, a tabletu się jeszcze nie doczekał. Cenię sobie staromodne alternatywy, tym bardziej odkąd dowiedziałam się, że moje dziecko ma zaburzenia SI o których istnieniu nie miałam pojęcia.
Dzisiaj diagnozujemy dzieci, przyklejamy im łatki i nic z tym nie robimy. Chodzi o rodziców, bo Ci wolą prowadzić dziecko na terapię niż im pomóc. Dziecko, które popełni błąd ortograficzny jest uznawane za dyslektyka, a dziecko, które więcej biega niż rówieśnicy na pewno ma ADHD. Zamiast poświęcić dziecku czas o który w dzisiejszych czasach tak trudno, my wolimy diagnozy. Piszę w liczbie mnogiej, bo sama siebie na tym złapałam, co wymagało ode mnie pracy nad samą sobą. Terapeuta jest potrzeby do wspomagania takiego dziecka, ale ma również obowiązek pokazania rodzicom co z takim dzieckiem można robić w domu. Bo jeżeli rodzic będzie chodził na terapię z dzieckiem raz w tygodniu (co jest zbyt rzadkie), a dziecko resztę tygodnia spędzi przed TV to czy jest w ogóle jakikolwiek sens terapii?
Na to pytanie musicie sobie odpowiedzieć sami.
Ufam, że zrozumiecie o co mi chodzi i nie potraktujecie tego postu jako atak na Wasze dzieci z zaburzeniami. Cenię sobie każdą wskazówkę terapeutyczną, na co dzień mam też mejlowy kontakt z jedną terapeutką. Dzieci są różne, równie różni są rodzice, którzy dość często w dzisiejszych czasach zapominają o najprostszych rozwiązaniach. Zamiast zabawek stymulujących, kupujemy kolejne, grające badziewie, bo w reklamie pokazali, że dziecko nauczy się dzięki temu literek. Może i się nauczy, ale czy to jest najważniejsze?
Prezesowi bardzo późno zdiagnozowano zaburzenia SI. Zbyt późno. Po przeprowadzeniu wywiadu z nami okazało się, że sami serwowaliśmy mu terapię. Nawet o tym nie wiedząc. Bujaliśmy go do spania (z czego duża rzesza rodziców rezygnuje z bliżej nieznanych powodów, nie wiedząc jak bardzo pozytywnie wpływa to na układ nerwowy), kangurowaliśmy i tak dalej i tak dalej. Mogłabym wymienić całą listę rzeczy, które zapewne i Ty drogi czytelniku robisz z dzieckiem.
Od roku mam w domu inne dziecko. Może to również zasługa przedszkola, które otworzyło społecznie mojego egocentryka, który na widok dzieci uciekał gdzie pieprz rośnie i cenił sobie święty spokój w piaskownicy. A może to również moja zasługa, kiedy kazałam mu na dużym arkuszy rysować koła ćwicząc małą motorykę. Może dzięki temu, że pozwalałam mu walić w gary i słuchać głośno muzyki przestał słyszeć wszystko inaczej niż my? Jeszcze rok temu nie dotknąłby surowego ciasta, nie malował palcami. Dzisiaj kuchci ze mną, maluje palcami, a do tego wszystkiego bawi się w piasku.
Dzisiaj nie ucieka, kiedy tata wracając z pracy otwiera drzwi. Nawet używa elektrycznej szczoteczki, co też wymagało od nas cierpliwości (szczoteczka elektryczna również pomaga sensorycznie). Nawet prysznic, który jeszcze rok temu doprowadzał go do płaczu i krzyku dzisiaj jest przez niego akceptowany.
Zadam Wam pytanie:
Czy dla wielu dzieci najlepszą terapią (oczywiście powtórzę – nie mam na myśli skrajnych przypadków) nie byłoby codzienne bieganie po trawie, piasku, zabawach w błocie, huśtanie się, zjeżdżanie? Czy nie byłaby to najlepsza terapia dla zaburzeń SI z którymi wiele dzieci (w tym również moje) poradzi sobie przy odpowiednim zaangażowaniu Was, rodziców?