Przez kilka sekund ze strachem w oczach myślałam o tym, że zaraz odjadę.
Że nawet ja, bez studiów medycznych wiem, że takie objawy przy prawidłowym EKG i ciśnieniu mają swoje podłoże w głowie.
Miałam wrażenie, że tylko ja (z wiedzą z google) przejmuję się tą całą sytuacją.

– Pani się cała trzęsie – parska pielęgniarka
– Czy to coś poważnego?
– A skąd ja mam wiedzieć? Niech Pani się lekarza pyta!

Już wiem dlaczego ludzie umierają…


Kąpałam Prezesa.
Nalałam mu wody do wanny, wsadziłam go do wanny, umyłam go.
Nagle zrobiło mi się słabo.
Spojrzałam w lustro.
Lewe oko do połowy zalane krwią.
Sięgam po telefon. Dzwonię do mamy.
Obraz zaczyna się zamazywać, tracę ostrość widzenia, nie mogę złapać powietrza.
Krzyczę w telefon, że mama ma się nie rozłączać. Że Prezes. Sam. Wanna.
Otwieram okno na korytarzu, nabieram powietrza. Ciągle z telefonem przy uchu.
Tata zajmuje się Prezesem.
Ja jadę z mamą na pogotowie.
Błąd.
Powinnyśmy zadzwonić po karetkę.

Facet na pogotowiu spojrzał na nas i machnął ręką, że mamy się udać na koniec korytarza i skręcić w lewo i sobie iść na opiekę weekendową.
Szarpię mamę za rękaw, że ja wracam do domu.
Tam nam nikt nie pomoże.
Idziemy, a właściwie człapiemy.
Ja jestem blada jak ściana, nogi stają się dwutonowymi klocami.
Siadam na krześle.
– Lekarza nie ma – informuje nas Pani z dzieckiem na rękach.
Mama na głos komentuje opłakaną sytuację.
Wychodzi poirytowana pielęgniarka z pytaniem:
– Co tu się dzieje?!
Po czym mówi do mnie tonem ociekającym nie-zawracajcie-mi-dupy-piję-kawę:
– Jak słabo to można się na kozetce położyć. Co się dzieje?
Tłumaczmy.
Pielęgniarka wraca do swojego gabineciku z głośnym:
– Mi też kiedyś pękła żyłka w oku.

Kurwa. Jego. Mać.
Klnę pod nosem i mówię, że gdzieś to zgłoszę.
Na głos mówię, że tu powinien być lekarz cały czas!
Pielęgniarka wychyla swoją głowę z gabinetu:
– No proszę nie przesadzać.

Mama parska śmiechem.
Na głos mówi:
– No nic Noemi. Będziesz miała temat do artykułu.
Po tych słowach słyszymy rozmowę pielęgniarki z Panią doktor.
Mama się śmieje.
Lekarka przychodzi po 5 minutach (a ponoć gdzieś wyjechała 😉 ).

Pani z dzieckiem na rękach nas przepuszcza. Ona sobie poczeka.
Wchodzimy do gabinetu.
Siadam, a właściwie opadam na krzesło.
Młoda lekarka patrzy na mnie spod byka.
Tak, wiem. Rozmowa już była z pielęgniarą.
– Co się dzieję? – mruczy
– Ja tylko proszę. Aby ktoś łaskawie się mną zajął. – mówię ostatkami sił.
Czekałam na nią 20-30minut!!!
I tu cała litania.
O tym jaka jestem bezczelna. Że to funkcjonariuszka służby zdrowia! Że ona mnie też może opisać! Że co ja sobie wyobrażam!
Wysyła mnie na EKG i na zmierzenie ciśnienia.
Cała się trzęsę, szumi mi w uszach, głowa boli.

To, że stoję na nogach, ale ręce mi się trzęsą upoważniły tę samą lekarkę do pytania, czy ja nie udaję.
No nic. Przyjechałam sobie dla rozrywki, a oko pomalowałam sobie pisakiem mojego dziecka.
Nie mam co robić w piątkowy wieczór, więc przyjechałam do szpitala.

W końcu wypisuje mi skierowanie do neurologa i zapewnia nockę w szpitalu.
Wychodzę. Z litanią przekleństw w głowie.

2 godziny czekałam za neurologiem.
W poczekalni. Na Izbie Przyjęć.
Na twardych krzesełkach. Z zamazanym co jakiś czas obrazem. Z bólem głowy. Z okiem do połowy czerwonym. Z mamą, która stwierdziła, że ona nie wie na co idą jej pieniądze co miesiąc odprowadzane w takich ilościach.
Patrzę na zegarek po raz pięćdziesiąty, dzwonię do PT, którego nastraszyłam do granic możliwości.
I w końcu po 2 godzinach wreszcie zajmuje się mną ktoś, kto nie wmawia mi urojenia.
Ktoś kto mnie wysłuchał.
Czuję ulgę.

Zostaję w szpitalu.
Z wenflonem i kroplówką.
Wracają wspomnienia.
Zapach szpitalnej pościeli, kroplówka, wenflon, strach. Tyle, że tym razem strach jest o mnie, nie o niego.
Zacisnęłam pięści i wargi. Nie patrzę na kroplówkę.
Zasypiam, a właściwie drzemię.
O 5 rano zapalają światła.
Budzę się.
Z rozmów wynika, że to ciężarna z wypadku. Mówi, że boli ją brzuch tu i tu.
Na moje oko była w 28tc maksymalnie.
Trzy razy prosiła o USG, o ginekologa.
Za trzecim razem poirytowana:
– Dlaczego nie przyjdzie tu lekarz?! Dlaczego nie zrobi mi głupiego USG! Chcę wiedzieć co z dzieckiem!
Lekarz nie przychodzi, ale za to po jakimś czasie kobietę zabierają na oddział ginekologiczny.

Kiedy 5 lat temu (de facto też w kwietniu) trafiłam na pogotowie ok. 1 w nocy wszystko wyglądało inaczej.
Nie wiem czy dlatego, że uporczywie powtarzałam, że nie czuję ruchów?
Czy dlatego, że ręce mi się trzęsły i nie potrafiłam nawet odpowiedzieć jak się nazywam?
W każdym razie zaraz po tym jak spisano moje dane zabrano mnie szybko na oddział gdzie już czekał na mnie ginekolog.

Czyli się da?

Nie oczekiwałam tego, że ktoś się będzie nade mną płaszczył.
Ba! Nigdy tego nie oczekuję.
Oczekuję natomiast pomocy.
Nie przyjeżdżam sobie do szpitala, czy na Izbę Przyjęć dla rozrywki, bo nienawidzę szpitali.
Nienawidzę tego smrodu szpitali. Nienawidzę kroplówek i wenflonów.

Na dodatek musiałam się udać na oddział ginekologiczny gdzie czekała na mnie Pani laryngolog by stwierdzić czy nie mam jakiegoś stanu zapalnego ucha.
I teraz ja – po 5 latach wchodzę na oddział ginekologiczny.
Te same korytarze. Ten pokój i ten gabinet w którym lekarz powiedział, że w przeciągu 48 godzin urodzę dziecko. I to dziecko stracę.
Kurczowo chwytam się PT, który od razu zrozumiał.
– Ja. Chcę. Do. Domu.
Panika. Ogarnęła mnie panika.

Mam ochotę wyć jak mała dziewczynka, która właśnie zobaczyła potwora w szafie.

Nienawidzę szpitali.
Nienawidzę.

Rano znowu zrobiono mi EKG. Zmierzono ciśnienie.
Wszystko w normie.
Przyjechał PT.
Sam w nocy spać nie mógł.
Trzyma mnie za rękę, kiedy dostaję drugą kroplówkę.

Migrena.
To prawdopodobnie migrena.
Uaktywniła się w zupełnie inny sposób niż do tej pory, tym bardziej, że ostatni atak miałam rok temu.
Nie ten ból. Choć ta sama strona i zgadzałoby się co do oka.
Bolała mnie przeciwna strona niż zalało mi oko.
Po migrenach zawsze jestem osłabiona, ale mam aury – nie zawroty głowy, nie duszności, nie trzęsę się. Nie mam wylewu w oku.

A gdzie rezonans magnetyczny? Tomografia? EEG?
Nie zrobiono nic w tym kierunku.

Rezonans magnetyczny z zeszłego roku jest (ponoć) wystarczającym dowodem na to, że w mojej głowie nie siedzi nic poważnego, za to EEG mam do powtórki.

Kiedy?
Okaże się jutro. Jadę do kontroli.
Na szczęście z PT u boku.

44 komentarze

  1. Słabo mi na samą myśl o szpitalach… Tak niewiele trzeba, żeby było dobrze. Moja mama całe życie była pielęgniarką, z czego większość oddziałową. I pilnowała wszystkiego! Każdy miał być traktowany jak należy! Choć czasem pielęgniarki marudziły po latach nadal jest wspominana jako najlepsza oddziałowa. A moja mama drobna, 150cm może 🙂 A potrafiła tak wszytskich ustawić żeby pacjent był traktowany z szacunkiem:)

    1. Trochę serca. To nie kosztuje. Empatia też nie kosztuje.
      Ja rozumiem, że lekarze i pielęgniarki tyle się naoglądają, że po pewnym czasie muszą się wyzbyć wszelkich emocji, żeby nie zwariować. Ale szacunek do pacjenta się należy jak psu buda.

      Nie wiem co musiałoby się stać, żeby się mną należycie zajęli?
      Czy miałabym paść na mordę tam?

    2. No właśnie moja mama zawsze miała i nadal ma serce dla wszystkich i tego uczyła personel. Ale ile takich szefowych jest?
      Moja mama robiła na oddziale opieki długoterminowej (i na wewnetrznym) – u nich naprawdę dużo ludzi umierało…ale godnie… rodziny do teraz na ulicy moja mamę z uśmiechem pozdrawiają… Jak jest w szpitalu teraz to nie wiem. I nie chcę się przekonywac.

  2. Jeśli nadal się tak słabo czujesz, ciśnij ich o rezonans. A w Twojej rodzinie zdarzały się udary?

    1. Będę ich cisnąć jutro. 😉

  3. Typowa, polska rzeczywistość. niejednokrotnie byłam świakdiem takiego podejścia. Nawet, kiedy rodziłam Julkę, potraktowano mnie podobnie. Przy porodzie Szymka położna powiedziała wprost: „A co pani mysli, że ja już bym nie chciała mieć tego z głowy i iść spać?!” stąd pewnie masaż macicy bez żadnej informacji i be zpotrzeby… Tak traktowani są pacjenci w większości polskich szpitali, bo służba zdrowia to przecież prawie jak bóg!

    1. No tak. Bo im się należy sen w trakcie pracy i jeszcze łapówki najlepiej w kopertę.
      A potem będą strajkować.
      Jak im się profesja nie podoba to niech zmienią robotę.
      I po sprawie.
      Przecież nikt za nich tego zawodu nie wybrał.

  4. przerażające
    trzymaj się zdrowo

  5. Noemi brak słów…. Niedawno trafiłam do CUDOWNEJ, WSPANIAŁEJ, CIEPŁEJ Z POCZUCIEM HUMORU DR pulmonolog. Jak z filmu, nie mogłam uwierzyć że tacy lekarze jeszcze są. Moją radość zniszczyła baba która nie powinna nazywać się dr. pierwszy raz w życiu byłam u hematolog, nikt nie powiedział że trzeba mieć całą historię choroby. Czekałam ponad dwie godz, mimo umówiona niby na konkretną godz…. Ten babsztyl krzyczał na mnie, nazwał mnie głupią….koszmar. Nie dała mi na żadne badania i mówi widzimy się za pól roku. Wyszłam z płaczem z gabinetu…. Noemi życzę ci dużo sił….pozdrawiam Magdalena

    1. Na konowałów też trafiłam. Z Jachem oczywiście. 😉 Mistrzem była lekarka, która na widok Jasia stwierdziła mu alergię i mukowiscydozę w jednym. 😉

  6. O jakże na czasie ten temat dla mnie. W nocy z piątku na sobotę wysłałam w tą paszczę lwa mojego męża z podejrzeniem kolki nerkowej. Zwijał mi się z bólu pół nocy więc nie było rady. A że tradycyjnie w weekendy szpital stanowi hotel dla tych co w domach co robić nie mają to mój mąż grzecznie do dziś czekał z bólem podobno porównywalnym do porodu bo środki przeciwbólowe nie działały. Moja wizyta u lekarki dyżurującej skończyła się trzaśnięciem drzwiami gdyż pani wielce szanowna lekarka nie miała zamiaru zniżać się do tłumaczenia mi stanu zdrowia mojego męża, z dupą i głową schowanymi w szafce z dokumentami zdawkowo odpowiadała na pytania na koniec twierdząc że ja, żona, nie muszę wiedzieć i rozumieć, ważne że ona, pani doktor wie i rozumie. Po tym jednak jak od walnięcia drzwiami zatrząsł się oddział, mój mąż dostał zastrzyk który pomógł na dłużej niż godzinę a pani przyszła nawet o północy pytać jak się czuje. Dziś powtórka z rozrywki. Pędzę po 15 z pracy do męża a pani doktor twierdzi że oni informacji do 15 udzielają bo do tej pracują. Można się załamać. I gdyby nie ciotka pracująca w szpitalu która mi poradziła żeby od razu do ordynatora iść to nic bym się nie dowiedziała.

    1. Bosko! 🙂
      Swoją drogą ja rozumiem, że pracują do TEJ godziny, ale potem przecież przychodzi ktoś jeszcze tak? By od tej 15 też zajmować się chorym wiedząc o co mu jest.
      Praca to praca i trzeba ją wykonywać.
      Ja nie rozumiem dlaczego trzeba się swoich praw dociekać? Przecież to ich zasrany obowiazek. Za coś im płaca przecież …

    2. No właśnie, by zajmować się chorym wiedząc co mu jest, a pani doktor stwierdziła, że ona nie jest lekarzem prowadzącym, TYLKO na dyżurze i ona o tym pacjencie nic nie wie.

  7. trafiłaś na ludzi, którzy odbiją o danej godzinie kartę zakładową i czekają do końca zmiany mając wszystko i wszystkich w dupie, a nie pomyłka, na pewno nie na ludzi, takowi podobno maja jakieś uczucia

    1. Błagam Bożena! 😀
      Lekarka, która mnie przyjmowała była młoda. Chyba nie zdążyła się jeszcze wypalić zawodowo.
      Na tym FALKU staż odbywają lekarze bardzo młodzi, albo Ci, którzy chcą sobie dorobić.
      Jak byłam tam kiedyś z Jasiem do tłumaczyłam trzy razy młodziutkiemu lekarzowi jakie leki podawałam Jachowi, po czym lekarz nas przeprosił, bo on tutaj jest po 24godzinnej zmianie. 😉

  8. Matko Boska… Brak słów… W tym kraju szpitale zamiast pomagać to szkodzą. :/

  9. W zeszłym roku mój dziadek z „zapalenuem płuc” trawia na oddział wewn.
    Cały czas mówie durnym lekarzom, że to serce. Że kaszel to reakcja obronna organizmu, a nie choroba płuc. Olewka. Co ja tam wiem.
    2 w nocy. Dziadek trawia ze stanem przedzawałowym na kardiologie. Podłączają pod wszystko i patrzą…
    Nie wiem na co czekają.
    Rano przychodzi sąsiadka moich rodziców- pani Ela – oddziałowa. I nagle DA się zrobić badania. Nagle ZNAJDUJE SIĘ kardiolig z Bielska… badania przed koronarografią.. sama koronarografia 2dni później… niestety podczas zabiegu dziadek ma zawał – ale jest tak znieczulony, że go nie boli… choć tyle.
    Potem p.Ela ma wolne i znów się k..nic NIE da :-/
    Przez ten czas nawet usłyszałam hasło, „że mogę sobie brać dziadunia i sama leczyć, skoro jestem taką mądra…”

    Mówiłam Ci… nie chorować u nas w kraju. Poprostu. Bo większość lekarzy robi łaske… coś na kształt „Jerzyka tenisisty”…

    1. Pozostaję mi więc wierzyć, że moja migrena będzie wyglądać inaczej. Swoją drogą tym razem bez żadnego ,,ale” będę dzwonić po karetkę. I w dupie będę miała wszystko i wszystkich.
      Może wtedy się mną zajmą.
      A nie dosyć, że na własny koszt dojeżdżam to jeszcze mi łaskę robią, żeby się mną zająć. :/

  10. Wiesz co, czytałam ten tekst z zapartym tchem… ale nie powiem nic nowego, że na każdym kroku spotykamy się ze znieczulicą, arogancją i bardzo złym traktowaniem w służbie zdrowia . Ale skala tego zjawiska jest dla mnie nie do ogarnięcia, bo co innego pojedyncze przypadki a co innego , że w każdej placówce to samo. Wyjątkami są cierpliwi i empatyczni lekarze i pielęgniarki.
    Z całego serca życzę Ci dużo zdrowia i spokoju i obyś lepszych ludzi na swojej drodze spotykała…
    Mama Kacperowskiego .

  11. Ja sobie siedziałem w pracy, gdy tu mi Noemi koło 20 dzwoni i opisuje całą sytuację. Dwie godziny później, siedzę z kolegami na stołówce podczas przerwy w pracy, Noemi mówi że nie ma lekarza itd itp. Gdy opisałem kolegom co się dzieje oni ironicznie, acz jak prawdziwie odparli:
    „-Co ta Twoja Noemi sobie wyobraża? O tak później porze zawracać pielęgniarkom i lekarzom dupę. Przecież to jest czas na spanie a nie na przyjmowanie pacjentów. Nawet pewnie kawki wypić sobie nie mogą…”
    PARANOJA

  12. Powiem brutalnie:od Janowicza sie odp……. . Noemi zdrowia zycze!

  13. Czytając to co przeżyłaś człowiek za głowę się łapie i ma nadzieję, że nikt z jego rodziny, jak również on sam nie będzie potrzebował nagłej pomocy od naszej służby zdrowia.
    Moja córka ma padaczkę. Pierwszy atak ujawnił się prawie 2 lata temu. Córka z wesołego, pełnego życia dziecka, nagle zaczęła mieć dziwne skurcze twarzy, drgawki rączki, nie było z nią żadnego kontaktu. Zapakowałam ją do samochodu (błąd, powinnam wezwać pogotowie) i jazda do szpitala. Trafiamy na SOR, w rejestracji mówię co i jak a Pani mi mówi, że ona nie wie czy ktoś będzie w stanie jej pomóc. Moje zdenerwowanie i przerażenie sprawiło, że ten tekst sprawił, że zapomniałam języka w gębie. Na szczęście zadzwoniła na pediatrię i lekarka, która miała wtedy dyżur kazała nam jak najszybciej przyjść na oddział. Tam córka dostała Relsed, kroplówkę, zrobili wszystkie badania i na szczęście wróciła do siebie, chociaż trwało to kilka dni.
    Trzymam kciuki, żeby wszystko było dobrze.

  14. Zapomniałam dodać najlepszy tekst tej baby….to niemożliwe że tak długo choruje, nikt tak długo nie choruje….i nie wierzę że jest uczulona…. Skąd się biorą tacy”lekarze”? Trzymaj się kochana 🙂

  15. I to jest ten nasz piękny kraj i nasza cudowna służba zdrowia.Hmmm i niby na co idą te skladki zdrowotne chyba na kawe dla lekarzy i pielęgniarek bo nie na opieke o którą defakto trzeba żebrać:/ Ciągle ostatnio słychać o zaniedbaniach, no cóż paniom brak snu i jakim prawe pacjent zawraca tylek w nocy.

    1. Żeby to noc była. 😀
      Ale to chyba godzina 20.
      Pielęgniarka zachowywała się tak jakby tak za karę siedziała.
      Nie wiem? Może jej w pasjansie przeszkodziłam? A może kawa kolejna niedopita i teraz zimna?
      Nie wiem w jakim ja kraju żyję, że wszystkiego trzeba siłą wymuszać.

  16. Niestety w Polsce żeby doprosić się o cokolwiek to graniczy z cudem..nie mówiąc już o badaniach dla dzieci..dlatego ja już nawet nie proszę jak nie muszę…robię co można prywatnie…a jak nie da się bez skierowania to bezczelnie wymuszam… zdrowie ważniejsze u mnie ostatnio od kultury osobistej której większość białego personelu nie wykazuje w stronę pacjenta..

  17. koszmar.a traktowanie pacjentów jest odwrotnie proporcjonalne do wysokości składek na służbę zdrowia :/

  18. Moj maz od wrzesnia srednio raz na tydzien chodzil na pogotowie z bolaca i spuchnieta stopa.Jak Go personel widzial to przewracal oczami,robil zdjecie x-ray i kazal isc do domu.W koncu na poczatku lutego OKAZALO SIE ze stopa jest w srodku kompletnie roztrzaskana.Gips ma juz ponad dwa misiace(zazwyczaj wystarczy 6 tygodni).Przed nim jeszcze 8 tygodni minimum a potem mozliwe srubowanie.Trzymaj sie Noemi i walcz o swoje! Zycze powodzenia i zdrowka!

  19. Mojego Lucka brat umarł przez ignorancję lekarzy. Zostawił rocznego synka. Lucek też by umarł. W ostatniej chwili wycięli mu wyrostek, bo czekali na łapówkę. Nienawidzę NFZ. Musisz mieć dobre znajomości by ktokolwiek zajął się Tobą porządnie. A i tak masz większe szanse na przeszczepy, wszelkiej maści operacje i przeżycie gdy zwyczajnie stąd wyjedziesz. Szkoda, że w większości wypadków nie ma czasu na wyjazd. Mam nadzieję, że z Twoją głową wszystko dobrze. Ściskam! :*

  20. Jak Ja żałuje, że to nie jest S-F…
    U nas to samo…traktują człowieka w poczekalni w szpitalu jak gorszą kategorię…zero empatii…

  21. Podczas ciąży szpital był mi bliski, napatrzyłam się, nasłuchałam – dramat! Później M. miał wypadek znowu szpital :-/ Teraz wizyty u chirurga z Matyldą – szkoda gadać…

  22. Przy takiej służbie zdrowia to wielki cud, że nasze dzieci – wcześniaki żyją…
    Marysia

  23. Żeby chorować to trzeba mieć zdrowie! Coś o tym niestety wiem!

  24. Straszne i smutne… ;-( Zdrówka Noemi!

  25. aż wkurw człowieka bierze…

  26. Pytałaś, czy inni też mają podobne przygody ze szpitalami. Owszem, niestety. Po Twoim poście, napisałam o moich doświadczeniach w tym temacie, bo doskonale rozumiem żal, który tu wylałaś. Aż za dobrze. I uważam, że o takich rzeczach trzeba mówić i pisać, bo to co się dzieje, to jakiś absurd. Pozdrawiam!
    http://matkadenatka.blogspot.com/2014/04/nfz-najlepsza-furtka-w-zaswiaty.html

  27. Przecież to jest najlepsza służba zdrowia pod słońcem 😉 Przeżyją tylko jednostki najsilniejsze i najbardziej zdesperowane. Lżej chorzy do lekarzy i szpitali się nie zbliżą bo „trzeba mieć końskie zdrowie żeby chorować”. I skutecznie zmuszają ludzi do dbania o swoje zdrowie, bo z lekarzami lepiej nie mieć do czynienia. Same zalety, prawda ? 😉
    Jak miałam bóle głowy, przy których prawie po ścianach chodziłam i ginęło mi kilka dni z życiorysu, to stwierdzili że taka moja uroda – udało mi się samej poradzić z tym cholerstwem, obecnie nie częściej niż kilka razy w roku się zdarza, jak się zapomnę.
    Jak pojawiły się bóle brzucha, takie że padałam w miejscu gdzie stałam i zwijałam się z bólu, po badaniu usłyszałam „nic poważnego, kreska” i tyle widziałam lekarza – metodą prób i błędów udało się dojść przyczyny i wyeliminować bóle.
    Jak nie mogłam chodzić, to usłyszałam od lekarza, ze albo wózek inwalidzki albo wymiana stawów biodrowych – jakoś chodzę do dziś i to całkiem nieźle, ale to nie zasługa lekarzy 😉
    Dzięki tak wspaniałej służbie zdrowia, dużo się dowiedziałam o tym jak samej sobie pomóc. Jedyne w czym naprawdę się sprawdają to krojenie i szycie pacjenta – nie mogę narzekać, zawsze było fachowo 🙂

    1. Dobra. Pani neurolog na którą trafiłam była i jest kompetentna, bo wczoraj zaliczyłam u niej wizyty.
      Aczkolwiek biorąc pod uwagę pogotowie … a właściwie z pogotowia na opiekę doraźną mnie skierowali.
      No ludzie! 😀
      Jakbym miała coś poważnego to bym kwiatki od dołu wąchała, bo dopiero po ponad 2 godzinach ktoś by się zorientował.
      Następnym razem wzywam karetkę. Poważnie. Bo dopiero tam się ktoś mną zajął.

  28. No właśnie, naturalna eutanazja i selekcja (sarkazm) 🙁
    A z karetkami też nie jest tak słodko.
    Kiedyś tata miał potworne bóle w klatce, wezwał karetkę, zbadali i kazali PODEJŚĆ do najbliższej przychodni, sami odjechali. W przychodni okazało się , że to „tylko” zawał. Ale na zawiezienie karetką nie zasłużył…
    Kiedyś w nocy potknął się i przewrócił, wezwał karetkę, zbadali, dali coś przeciwbólowego i pojechali. Rano z bólu nie mógł wytrzymać, wstanie z łóżka niemożliwe. Ponowne wezwanie karetki i … już nawet karetką nie chcieli wieźć tylko helikopter wzywali bo podejrzenia popękanych/połamanych kręgów szyjnych było. I faktycznie były popękane i były operacje.
    Z karetkami też bywa wesoło … przecież z zawałem sama możesz dojść do szpitala, z uszkodzonym kręgosłupem też, ech …

  29. Współczuję…. Akurat wiem, jak straszna rzeczywistość panuje w szpitalach… Ja miałam to szczęście, że zawsze z dzieckiem czy do porodu trafiałam na cudownych lekarzy, jednak moja rodzina takiego szczęścia nie miała.
    Z zaniedbań pielęgniarek mojemu kuzynowi już prawie nie funkcjonuje jedna nerka, konieczna operacja.
    Mojemu bratu rodzonemu trzej lekarze nie potrafili określić, czy ręka jest złamana, czy zwichnięta! Aż strach pojechać do szpitala z poważniejszym złamaniem…
    Narzeczony, który trafił do szpitala w wyniku przyjęcia leków, na które był uczulony – lekarze stwierdzili, że udaje (szczękościsk, problemy z mową).
    itd itp.
    Zdrówka życzę i trafienia na lekarza z sercem.

  30. i tak to u nas jest, jak nie pójdziesz prywatnie do lekarza to mają Cię w tyłku… tylko, że nie po to płacimy tyle kasy, żeby nas olewano:/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.