Trudna milość.

Pamiętam ten moment.Wszystko co przy nim robiłam było mechaniczne. Wiedziałam, że musi jeść, muszę mu przebrać pieluchę i nosić na rękach. Ale nie było w tym ani krzty miłości.
Próbowałam o tym porozmawiać z PT, ale on nie rozumiał. Jak można nie kochać dziecka? Potem minęło. Po jakimś czasie. Zalała mnie fala miłości, która już nie odeszła.
Dopiero niedawno zorientowałam się w czym tkwił problem.
Ja się bałam zaangażować emocjonalnie.
Bałam się, że nagle go stracę. Że nie będę umiała sobie z tym poradzić.

Niby miłość od pierwszego wejrzenia.
Niby.

No ale z kim o tym rozmawiać? Psycholog niby jest, ale jak mu powiedzieć o czymś, co powinno być naturalnym odruchem? Facet? Nie rozumie. Patrzy na Ciebie jak na wariatkę. Mamie? Która i tak odwala za Ciebie kawał dobrej roboty. Czy przyjaciółce, która nie ma dziecka?

Nikomu. Więc pozostajesz sama ze sobą. Ze swoją głową, która zaczyna przypominać więzienie.
No i z nim. Dzieckiem, które wydaje się obce.

Chcesz, żeby wszyscy coś przy nim robili. Byleby obowiązki nie spadły na Ciebie. Nie chcesz. Bijesz się z myślami. Zero emocji. Zastanawiasz się gdzie podziała się miłość, ta bezgraniczna, bezinteresowna?
O której wszyscy trąbią, piszą i rozmawiają? Gdzie?! Gdzie ona jest?!

Nie było jej.
Ja jej chciałam.
A Ty?

Dopiero niedawno byłam w stanie powiedzieć o tym głośno. Wcale nie dlatego, żeby wytłumaczyć sobie to zachowanie, ale dlatego, że okazało się, że nie jestem sama. Takich jak ja jest dziesiątki, ale każda boi się do tego przyznać. Jak zostanie odebrana przez społeczeństwo, które nastawione jest na jeden scenariusz? Ten w którym matka kocha swoje dziecko od pierwszego wejrzenia?

Przychodzą wyrzuty sumienia. Gdzieś tam pytanie: ,,Co ze mną jest nie tak?”. Jeszcze wtedy nie rozumiałam, że to początek czegoś większego.

A potem przychodzi taki moment. W ogóle go nie planujesz. Kiedy zalewa Cię fala miłości. Bezgranicznej. Bezinteresownej. Ogromnej. Nagle wiesz, że to Twoje dziecko. Tak jakbyś budziła się z jakiegoś amoku. Snu. Dziwisz się, że mogło tej miłości nie być. Jest ona tak ogromna, że aż namacalna.
Kochasz.
Bo jesteś matką.

Oddałabym za niego życie bez zastanowienia. Wzięłabym na siebie każdy ból. Poświęciłabym wszystko.
Cieszę się z każdych nawet najdrobniejszych sukcesów. Zapamiętuję każdą chwilę, każdy szczegół w naszym życiu, każdy uśmiech.
Kocham jego uśmiech.
To moje największe dzieło.
To moje dziecko.

34 komentarze

  1. Ja mam takie myśli, będąc teraz w ciąży. Nie wiem, może jest to spowodowane tym, że siedzę sama prawie całe dnie w domu, nie mogąc już prawie nic zrobić, ciągle uzależniona od pomocy innych. Ogarnia mnie lęk, czy mam w sobie tyle miłości, czy dam radę….Nasze cudowne dziecko wtargnęło w moje życie, nagle, niespodziewanie, wbrew temu co nawet lekarze mówili. To nasz mały cud, cud który się zdarzył chociaż nie było żadnych szans. Może jestem losowi za mało wdzięczna za to wszystko czym mnie obdarzył…. :/

    1. W ciąży nie miałam tego problemu. Nie pomogę.
      Natomiast wydaje mi się, że żyjemy w takich dziwnych czasach, gdzie wszystko musi być idealne i zapięte na ostatni guzik.
      Idealna miłość. Idealny poród. Idealna ciąża.
      A potem idzie coś nie tak i każda się zastanawia, czy z nią coś jest nie tak, czy ze społeczeństwem.
      Manipulacja gazet dla rodziców też ma w tym swoj udział.

  2. Ktoś kto tego nie przeszedł nie jest w stanie zrozumiec, bo o ile facet ma prawo czuc sie zagubiony to nam kobietom nie wypada miec watpliwosci my powinnysmy kochac swoje dzieci od pierwszego wejrzenia a nie zawsze tak jest.Mimo ze mialam mame do pomocy, partnera nie potrafilam skozystac i wiekszosc sama robilam automatycznie a nocami plakalam razem z dzieckiem ze zmeczenia, z wyrzutow sumienia ze nie kocham go tak jak na to zasluguje wkoncu byl wyczekiwany.Bilam sie z myslami, balam sie ze to juz sie nie zmieni, balam sie z kims porozmawiac na temat moich odczuc ze nie zrozumieją, ze bede tą zlą wyrodną matką a przeciez chcialam byc idealna.Nie chcialam pokazac swojej slabosci.Cale szczescie szybko przeszlo, kocham swoje dziecko najbardziej na swiecie i czasem jak sobie przypomne te uczucia plakac mi sie chce.

  3. Rozumiem wszystko, wiem, że takie sytuacje mają miejsce.
    Nie potępiam takich zachowań.
    Dodatkowo świetnie napisany tekst, jak zwykle.
    Jednak ciężko mi się w to wczuć, bo u mnie był właśnie ten stereotypowy scenariusz.
    Prawdę mówiąc, wkurzało mnie jak ktoś chciał mi pomagać.
    Wszystko chciałam sama, SAMA!
    Przyznam, że po powrocie ze szpitala po 2h, dopadł mnie krótki bejbi blues, ale minął kolejnego dnia.
    I chciałam wrzeszczeć z radości.
    Częściej teraz mam myśli typu, że chyba jednak nie nadaje się na mamę ;/

    http://www.modawkolorzeblond.blogspot.co.uk/

  4. Jak zwykle pięknie napisane. Jestem mamą wcześniaka z 24 tygodnia ciąży. Córkę po raz pierwszy zobaczyłam w niecałe dwie godziny po porodzie. Weszłam na intensywną terapię noworodka i zobaczyłam ją. Moją córkę. Wśród kabli, rurek od respiratora niewiele było jej widać. Dodatkowo okryta była folią termiczną czy jak to się tam nazywa, żeby ciało nabrało odpowiedniej temperatury. Widać było tylko maleńką twarzyczkę wielkości dłoni i w tym momencie zalał mnie ogrom matczynej miłości. Pokochałam to moje 710 gramów od pierwszego wejrzenia. Byłam szczęśliwa, że żyje, chociaż zdawałam sobie sprawę, że żyje dzięki respiratorowi, który za nią oddychał. A potem to już było tylko gorzej. Problemy z nerkami, retinopatia, zabieg laserowy, trudności z samodzielnym oddychaniem, niedokrwistość, przetaczanie krwi itd itd. Długie 3 i pół miesiąca musiało minąć, aby córka została wypisana z intensywnej terapii, a całkowicie szpital opuściła po 4 i pół miesiąca. I jak tu kochać tak mocno, kiedy człowiek codziennie drży o ten swój cud?
    Monika.

  5. Rozumiem. Ja po cesarce widziałam synka dopiero po dobrych kilku godzinach i też nie spłynęła na mnie żadna fala miłości. Przynosili mi go co kilka godzin bo ja ruszyć się nie mogłam chyba dostałam trochę za dużo znieczulenia bo bardzo długo trwał powrót sprawności nóg. W szpitalu popłakiwałam, bałam się że nie dam rady, gdy wróciłam do domu też płakałam ale już byłam trochę spokojniejsza bo mąż był obok. Bałam się, to wielkie uczucie, miłość przychodziło stopniowo im pewniej się czułam tym było większe. Denerwował mnie każdy kto chciał mnie w czymś wyręczać i dawał mi „dobre rady”. Nie wiem ile to trwało.. ale odeszło, a ja jestem szczęśliwa.
    W sierpniu pojawi się drugi synek, ale boję się że początek będzie podobny…

  6. Jak ja Cię rozumiem ! Przez tydzień od wyjścia ze szpitala robiłam przy swoim dziecku wszystko mechanicznie. I też nie wiedziałam co robić. On myśli, że zwariowałam, mama i tak pomaga za dwoje, przyjaciółka nie ma dziecka. To był straszny czas. Myślałam, że jestem poje****, bo jak można nic nie czuć do swojego dziecka. I nagle, po tygodniu tej stagnacji obudziłam się, popatrzyłam na nią i zalała mnie fala uczuć do Niej ! I tak rośnie ta moja miłość każdego dnia.
    Uważam, że baaaaardzo ważne są takie historie, bo dają moc innym matkom, które tego doświadczają albo mogą doświadczyć. Nie bójmy się o tym pisać, bo to bardzo bolesny, ale jakże istotny temat.

  7. Mi zakochanie się w Tymonie zajęło pól roku. Nie czułam się winna, raczej zdziwiona i zawiedziona, bo przecież tak bardzo go chciałam.

    Drugie wielkie zdziwienie przeżyłam przy Agnieszce, która była nieplanowana, niewyczekiwana… Wyprawkę dla niej zaczęłam kompletować dopiero w 36 tygodniu ciąży. Bo wypadało. A gdy ją pierwszy raz zobaczyłam zalała mnie fala miłości.

    I bądź tu mądra, matko 😉

  8. Ależ ja Cię rozumiem. I niemal bliźniaczy post nam się trafił. Pozdrawiam Was!
    http://www.radoshe.blogspot.com/2014/03/matka-staje-sie.html

  9. Moim zdaniem nie do końca mamy wpływ na swoje uczucia, nie można się w żaden sposób zmusić do uczuć, których w nas nie ma. Można udawać, a i owszem, tylko po co i jak długo? Nie zawsze jest tak, że wszystko się dzieje tak jak to jest przedstawione w książkach, mediach. Jedna matka rzeczywiście kocha swoje dziecko bezgraniczną miłością od chwili gdy tylko je ujrzy, a inna dochodzi do tego powoli, potrzebuje więcej czasu. Czasami się okazuje, że macierzyństwo nas przerasta, czegoś zupełnie innego się spodziewaliśmy, a dostajemy co innego. Macierzyństwo to ciężki kawałek chleba. Tylko w celebryckim świecie wszystkie dzieci są idealne, od urodzenia przesypiają całe noce, są grzeczne jak aniołki, mamy wypoczęte, promieniejące, ale rzeczywistość przeciętnej Polki niekoniecznie tak wygląda.
    Czytam to co napisałam i się zastanawiam czy to się w ogóle kupy trzyma i wpisuje się w temat Twojego postu. Zaryzykuje jednak dodanie tego komentarza 🙂 a co tam raz się żyje.

  10. Syn buk dzieckiem idealnym, spał, jadł, bawił się…. Poród córki masakra…. potem było już tylko gorzej….darła się cały czas,z przerwą na jedzenie. Nienawidziłam jej, byłam ciągle zmęczona, niewyspana,z pękniętym kroczem,z synem który nie wiedział co się dzieje, miał niecałe 3 lata. do tego doszły bezdechy, szpital… Nie miałam z kim pogadać, mąż wychodził na całe dnie. Koszmar trwał rok…. Dziś moja panna ma 12 lat… Dzięki Bogu że wszytko dobrze się skończyło… Pozdrawiam MAMY, zmęczone, niewyspane, zniechęcone…. Magdalena

  11. I dlatego tez stwierdzam z pelna swiadomoscia, bo z wlasnego doswiadczenia, ze przy nastepnym dziecku jest o nieeebo latwiej, znajac juz to matczyne uczucie, matczyna milosc i oddanie. Nawet kolejna juz ciaza odzwierciedla zupelnie odmienne dla nas odczucia, doznania, niz te, ktore doswiadczylo sie za pierwszym razem… Co za tym idzie? Pewnie dojrzalosc emocjonalna i wczesniejsze juz zdazenie nauczenia sie KOCHAC. W moim przypadku, za trzecim razem doswiaczylam pelna, prawdziwa, spokojna milosc do swojego nowonarodzonego dziecka. Wszystkim mamom zycze tak pieknego uczucia! Pozdrawiam. Mama z Irlandii.

  12. Tak, znam to. I również nie bałam się o tym napisać. Bo o tym mówić trzeba, inaczej matka czuje, że jest najgorszą matką na świecie. I za Chiny się nie przyzna do swoich uczuć, tym samym nie dowie się, że nie jest z tym sama…

  13. Chociaż my nie miałyśmy takich problemów na początku, ja długo nie mogłam po prostu uwierzyć, ze Polka jest moja i jestem mamą. Kochałam ją od pierwszego dnia. Przewijałam i karmiłam, ale pierwsze tygodnie po prostu nie czułam, ze jest moja. Po prostu nie czułam z nią kontaktu. Z każdym kolejnym dniem, bystrzejszym spojrzeniem wiedziałam, że jest moja i skradła mi serducho na całego 🙂

  14. Jak mówiłam, historia mojego życia 🙂 Szczerze? Ja go nienawidziłam przez pierwsze tygodnie. Był okropny, non stop wył, nie spał całe noce, co zjadł to wyrzygał, itd, a ja byłam z tym wszystkim sama. Doprowadził mnie do granicy szaleństwa i wytrzymałości. Nie czułam że to jest moje ukochane dziecko, tylko jakiś okropny bachor którym przyszło mi się opiekować. Co więcej, w ogóle nie czułam że jestem dla niego kimś więcej niż niż choćby pielęgniarka na oddziale. Marzyłam żeby ktoś przyszedł i go zabrał ode mnie, oddałabym go wtedy bez wahania. Później jak przyjechała moja mama, miałam dokładnie to samo o czym piszesz – zrzucałam na nią wszelkie obowiązki jakie się dało, byleby z dala ode mnie z tą odpowiedzialnością. Ale potem… on zaczął lepiej spać, w końcu był na tyle duży że mogłam wyjść z nim z tego nagrzanego pokoju, trochę odżyłam. I zaczęłam widzieć. Dosłownie 🙂 jaki jest do mnie podobny, jaki piękny, potem był pierwszy uśmiech, gaworzenie… i poczułam że jest mój. Teraz kocham go ponad życie, nikomu bym go nie oddała 🙂 Ale pokochanie go szczerze i bezinteresownie wymagało czasu i wysiłku.

  15. Kurcze Noemka! Świetny tekst! Jesteś jedną z najlepiej i najszczerzej piszących blogerek w parentingu!

  16. Jest tyle mitów, półprawd i przemilczeń narosłych w okół macierzyństwa, że kiedy coś nie idzie „zgodnie z planem”, czyli oficjalną wersją wielu mam, kobieta zaczyna wpadać w poczucie winy… Dobrze, że piszesz o problemie, który dla wielu jest marginalnym, a tak naprawdę, jak kolka, nie wiadomo na kogo padnie.
    Pozdrawiam ciepło i wiosennie.

  17. U mnie było inaczej niż u Ciebie – mnie fala miłości zalała od razu. Gdy tylko zobaczyłam Marcelinę (miałam cc), taką cudowną, wyczekaną, krzyczącą i moją byłam w tym momencie najszczęśliwszą kobietą na świecie. Ale wiem, że może być tak jak u Ciebie. Czytałam o tym jeszcze w ciązy i bylam przygotowana, że miłość może nie pojawić się tak natychmiast.
    Pięknie o tym napisałaś, wzruszający post.
    Całusy dla Was!

  18. Ja pewnie czułam się w szpitalu. Wiedziałam, że w razie co zawsze mogę liczyć na pomoc. Schody zaczęły się w domu. Tak jak Ty wiedziałam że córeczka musi jeść, spać, musi mieć sucho. Denerwowałam się jak mało jadła, mało spała. Już jeździłam z nią po lekarzach, na szczęście w myślach. Wszystko zmieniło się jak córka stała się bardziej kontaktowa. Zmieniło się gdy widziałam, że z opieką nad córką daje sobie dobrze radę. Teraz kocham ją najbardziej na świecie i nie wyobrażam sobie, żeby mogło by jej z nami nie być….

  19. Ja pierwszego miesiaca zycia mojego synka nie pamietam. Mialo byc pieknie, jak w reklamie, gazecie, pachnaco-gaworzaco. Tyle sie naczytalam, nasluchalam, wszystkie idealne, usmiechniete, katalogowe matki. A ja taka zaplakana, zagubiona, dziecko – a tak mam dziecko. Staralam sie, opiekowalam, kochalam, ale nie mialam sily. Lzy jakby same lecialy, a serca nie bylo. Dalam rade, trwalo to bardzo dlugo i gdyby nie pomoc mamy trwalo by to duzo dluzej. Kocham mojego syna, mysle ze w tym trudnym czasie takze go kochalam. Tylko brakowalo sily, i wiary. A swiat w ktorym zyjemy jest tak sztuczny, zaklamany, i perfekcyjny dla oka ze idzie nam czasem prowadzic bitwy. I czasem te bitwy przegrywamy. Wierze jednak ze wojne wygramy, bo mimo wszystko matka z czasem nabiera sily, i walczy. Walczy o te uczucie ktore sie narodzilo, badz uczucie ktore potrzebuje czasu by sie narodzic.

  20. Jak czytam takie postu, artykuły jak ten wraca mu wiara, że jestem normalna. choć moje dziecko urodziło się o czasie ( a nawet po, bo w 42 tyg.)i nie musiałam o niego walczyć jak Ty, to miłość nie przyszła od razu. i choć był wystaranym dzieckiem, bo z in vitro, to nie było tego oslawionego uczucia od narodzenia. bylam zła, że wszyscy lepiej sobie z nim radza niż ją, matka. a przecież wszędzie piszą, że matka ma instynkt, wie co robić, rozróżnia rodzaj płaczu dziecka. Gowno prawda. Tzn. pewnie są takie mamy, ale pisanie o tym wszędzie powoduje, że jeśli ty tego nie czujesz, myślisz że jesteś gorsz

    1. Boże jak słyszałam „matka rozpoznaje rodzaje płaczu” to miałam ochotę strzelać…

  21. Cholera dałaś mi do myślenia.
    Bo i u mnie miłosci od razu nie było. Może w wyniku wcześniejszego niepowodzenia? Cholera….

    1. Wiem, że nie do tyka to tylko kobiet, które mają jakieś problemy. Ale również tych, które rodzą wyczekane dzieci w terminie.
      Myślę, że to po części wina hormonów.
      One strasznie skaczą.
      Zresztą – skaczą nawet jak mamy okres – a po porodzie jak jest wysyp …

    2. Moja Lulka terminowa, a nawet przeterminowana, ale raczej miałam na myśli, to że pierwszej ciąży nie donosiłam, więc może stąd ten późniejszy irracjonalny brak uczuć czy skryty jeszcze lęk? Dzięki za tego posta.

    3. Trudno jest mi się niestety odnieść.
      Natomiast ja pisałam na własnym przykładzie.
      Po tym jak kiedyś na jednej grupie wybuchnęła dyskusja na ten temat okazało się, że masa dziewczyn ma z tym problem.
      Ogromna masa kobiet …

  22. Najsmieszniejszy w tych blogach jest jezyk polski.Stada nie ukow z prowincji daja taki popis grafomanii ze mozna pasc ze smiechu .Pani rowniez.czytamy sobie te blogi i smiejemy sie do rozpuku.

    1. I pisze mi to osoba, która ma problem z interpunkcją i pisze ,,nie ukow” zamiast ,,nieuków”?
      No błagam! 😀

  23. Pisałam o tym kiedyś u siebie. Miałam tak i bałam się tego, bałam się swoich myśli. Pewnego dnia jak uderzenie piorunem poczułam wielkie pokłady miłości 🙂

  24. Ja się czułam potwornie winna bo Zuzia była dzieckiem wyczekiwanym od kilku lat i pojawiła się po trzech latach leczenia. Urodziła się szybko, nie zdążyłam podczas porodu pomyśleć że za chwilę ją zobaczę a ona już była, położyli mi ją, śmiałam się z radości…ze już nie boli. Chyba ją kochałam, tylko nie wiedziałam o tym. Złościło mnie że płacze, a płakała całe noce bez przerwy, była problemowym noworodkiem. Kąpałam, przewijałam, ubierałam, wszystko chciałam sama ale nie czułam przy tym nic. Tak trzeba było robić i koniec. Teraz Zuzia ma dwa lata a ja jestem matką wariatką, która zamęcza swoje dziecko przytulaniem i całusami. Teraz już i jej te czułości się zaszczepiły bo też to uwielbia. Zrobiłabym dla niej wszystko, wydałabym na nią każde pieniądze, bez niej nie miałabym po co żyć.

    1. Szkoda, że nie mówi się że tak bywa 🙂
      Już się nie mogę doczekać jak moja Chibi będzie uciekać od całusów, oczywiście nie dam jej się wywinąć 😛

  25. Wiesz co chce powiedzieć 🙂
    Dziękuje i szkoda, że nie powstał on w grudniu 2013r. ale tak czy siak dziękuje :*

  26. Dokładnie tak się czuję…jakbym nie umiała kochać swojego dziecka, ja nawet nie czuje że jest moje…może to przez cesarskie cięcie, mijają juz 4 tygodnie i nic. Karmię, przewijam i usypia a w głębi duszy marzę żeby wrócić do mojego życia bez Niej

  27. […] publikowałam dwa lata temu wpis “TRUDNA MIŁOŚĆ“, czułam się nie do końca pewna jak zostanie odebrane przyznanie się do czegoś, co […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.