Życie z późnym wcześniakiem.

 

Znowu się nie udało. Przypominam to sobie za każdym razem, kiedy kolejna mama opowiada o TYM cudownym przeżyciu jakim jest pierwszy kontakt w pierwszej minucie. Z Jasiem nie mogłam się przywitać, bo zabierano go szybko na OIOM i towarzyszyła mi tylko cisza i szok, a ze Stasiem spałam pod narkozą, kiedy również brali go na OIOM. Różnica jednak w macierzyństwie jest kolosalne, bo choć i jeden i drugi zaliczył się pod miano „wcześniaka”, zdecydowanie macierzyństwo z tym drugim jest łatwiejsze.

Stasiowi zabrakło do terminu równy miesiąc i całe 5 tygodni. Całą ciążę bałam się właśnie takiego finału jaki był u nas i czasem poważnie myślę, czy po prostu go sobie nie wykrakałam. Pewnego dnia swoimi obawami podzieliłam się nawet z lekarzem, że stanie się coś niedobrego  w tygodniach w których już nie powinno. Zaczęło się więc u mnie od skurczy w drugi dzień świąt, a skończyło na złych przepływach i decelaracji na KTG. I to w 34 tygodniu. Było i tak o prawie 4 tygodnie więcej niż z Jasiem, ale jednak nadal za wcześnie na poród. W 35 tygodniu zapadła decyzja o cesarce i tak oto ponownie zostałam mamą wcześniaka.

Kompletnie nie przerażał mnie tydzień ciaży. Miałam świadomość jako rodzic wcześniaka, który urodził się z masą niższa niż 1,5 kilograma, co oznacza waga z USG powyżej 2 kilogramów, która prawie dobija do 3 kilogramów. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że jeżeli nie dojdzie do żadnych komplikacji dodatkowych, to Staś przyjdzie na świat w pełni zdrowy, a jedyne problemy jakie będzie posiadał będą tylko „kosmetyczne”. I jest duża szansa, że wyjdziemy do domu razem, a mały nie będzie potrzebował żadnego wspomagania oddechu, tym bardziej, że w 31 tygodniu padła decyzja o podaniu  sterydów na rozwój płuc.

Tylko się trochę pokomplikowało …

Pamiętacie temat „Inny Świat”? Był pierwszym o wcześniactwie jaki napisałam na łamach MP. Otworzyłam się. Wcześniej na blogu prezentowałam typową satyrę macierzyństwa, codzienność ze zbuntowanym 4 latkiem, a Inny Świat pokazał, że nasze początki były cholernie trudne. Wtedy, kiedy to pisałam bardzo źle w ogóle znosiłam wcześniactwo Jasia. Miałam wiele nieprzepracowanych emocji, początki depresji którą leczyłam lekami, wiele pytań na które nie znałam odpowiedzi i … nie mogłam się z tym pogodzić. I kiedy w końcu uporałam się z tym wszystkim, przestałam mieć odruchy wymiotne jadąc obok kliniki na Polnej, potrafiłam o tym rozmawiać, a w naszym życiu pojawiły się plany o drugim dziecku, zrealizowane w końcu – znowu historia się powtórzyła. Nie była tak dramatyczna, ale znowu musiałam wejść na TEN oddział i kosztowało mnie to bardzo dużo samozaparcia. Nie uroniłam ani jednej łzy. W głowie powtarzałam słowa piosenki Lipnickiej „Ona ma siłę,
 nie wiesz jak wielką, będzie spadać długo,potem wstanie lekko”. Całe nakłady energii poświęciłam na jednym punkcie: Staś. Nie na tym co było wokoło. Mimo iż pod wpływem charakterystycznego zapachu wróciło wszystko …

Staś nie walczył o życie. To była ta pierwsza i najważniejsza różnica. Jego życie było zagrożone tylko w pierwszych dwóch godzinach. Mnie to wszystko ominęło. Wybudzaliśmy się z narkozy razem. Kiedy ja byłam na tyle świadoma by rozmawiać z PT dowiedziałam się, że Mały jedzie już na Pośrednią i mam się nie denerwować. Denerwowałam się. Jak diabli. Czułam, że zostałam po raz kolejny niesprawiedliwie potraktowana przez los.

Przez ostatnie 4 lata poznałam tyle historii wcześniaków i nabyłam wiedzę, która pozwoliła mi w pewien sposób wprowadzić w życie zupełnie inny plan działania niż w przypadku Jasia. Po pierwsze – budowanie więzi. Ja wiedziałam, że jeżeli nie zacznę jej budować od początku, to polegnę jak z Jasiem i będzie mi potem trudno nawiązać relacje, które w normalnych warunkach przychodzą naturalnie. O trudnej miłości do wcześniaka pisałam TU. Po drugie – byłam zdeterminowana żeby karmić piersią. Walczyłam jak lwica, bo znowu miałam świadomość, że mój pokarm to dla Stasia lekarstwo, a badania jasno wykazują wpływ mleka mamy na wcześniaki. Trzecie – najważniejsze wiedziałam o wcześniakach na tyle dużo, by wiedzieć co z czym i po co. Znałam na pamięć wszystkie możliwe dolegliwości wcześniacze, mogłam swobodnie spojrzeć w karty Stasia i rozumieć jakie badania i w jakim celu były wykonywane. Nie wyglądalo to jak wpis w zupełnie innym języku. Ja ten język znałam.

Do domu podobnie jak z Jasiem wrociłam z kilkoma stronami A4 i mogłam rozpocząć prowadzenie teczki z dokumentacją medyczną Stasia. Wiedziałam gdzie się udać i do jakich specjalistów dzwonić. Może z początku pogubiłam się i nie wiedziałam, że wcześniaki z 35 tygodnia też muszą przejść badania okulistyczne pod kątem ROP, ale ostatecznie szybko zrozumiałam, że Staś też miał falstart i będziemy ponosić tego małe konsekwencje.

Wyszłam do domu z dzieckiem. Nie musiałam żyć między dwoma światami. Wróciliśmy razem. I to się liczyło. Kompletowaliśmy na szybko wyprawkę w rozmiarach 44-50 i w dniu wypisu PT kupował monitor oddechów. Parę dni później zaczęłam dzwonić po specjalistach i zapełniać nasz kalendarz. Ale miałam dziecko zdrowe i to były przede wszystkim wizyty kontrolne …

Niemniej jednak osesek od przyszłego czwartku rozpoczyna rehabilitacje. Będzie miał raz w tygodniu ćwiczenia stymulujące – trochę za bardzo ucieka nam na jedną stronę, nie chce leżeć na brzuchu i tak dalej i tak dalej. Oczywiście, jak to w Polsce – prywatnie. Staszek ma 7 tygodni, byłam już prywatnie na badaniu bioderek i dwa razy prywatnie u pediatrów. A to dopiero początek. Dodajmy do tego fakt, że mam jeszcze drugie dziecko, które przechodzi raz do roku kontrolne u różnych specjalistów, gdzie wiekszość załatwiamy prywatnie. Można się pochlastać, mimo iż obecny Rząd próbuje nam mowić, że jest cholernie pro-rodzinny…

Mam taki spokój w Stasiu, że nic teoretycznie mu nie zagraża. Wiecie, że on usiadzie, pójdzie, bo nie ma obciążonego wywiadu na tyle, by mógł mu zaszkodzić. Nikt nie mówi „może być różnie”. Staś się również nie dusi … nie ma spadków saturacji, dysplazji oskrzelowo-płucnej. Nie muszę mu podawać sterydów i czuwać. Chociaż o ile monitor oddechów w ogóle mi się z Jasiem nie włączył, o tyle ze Stasiem owszem. Z początku myślałam, że to wina baterii, ale ostatecznie najprawdopodobniej leżał za wysoko płytki ustawionej w łóżeczku. Choć i tak myślałam, że serce mi wyskoczy. Strachu, który mi towarzyszył przez kilka sekund nie da się opisać słowami. To były najdłuższe trzy sekundy w moim życiu. Byłam sama w domu, oglądałam film i nagle zostałam poinformowana alarmem, że Staś nie oddycha. Oddychał, na szczeście, choć jeżeli się to powtórzy na pewno będziemy się kontaktować z lekarzem.

Choć jakby tak spojrzeć z boku, to jestem cholerną szcześciarą. Mam dwóch cudownych i zdrowych synów! I miałam lekcje w życiu o sile supernowej!

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.