Rozmowa o kroplówce. Dlaczego nie udostępniam apeli o chorych dzieciach?

Dzisiejszy wpis powinien zostać napisany już dawno, ale bałam się go trochę poruszyć. Temat nie jest prosty, a jego problem nadal z pewnością budzi liczne dyskusje. Być może jednak potencjalnemu obserwatorowi, który to przeczyta, włączy się czerwona lampka, która jest odpowiedzialna za zrozumienie. Zrozumienie osób z zasięgiem w Internecie, które nie są Bogami i nie mogę wszystkiego.

W moim mieście mieszka Kajtek. Chłopiec, któremu udało się zebrać w bardzo krótkim czasie ogromną górę pieniędzy. Właśnie wtedy pojawiło się to budzące grozę pytanie, dlaczego MP, która jako Śremianka w pierwszej kolejności powinna udostępnić apel o pomoc dla chłopca, tego nie zrobiła? Te pełne oburzenia komentarze trwały kilka dni. Przeczytałam wtedy wiele przykrych słów, których cytowanie mogłoby być przerażającym ukazaniem „litości” i „dobroci” ludzi.

Wiecie dlaczego wtedy tego nie zrobiłam? Dlatego, że w moich wiadomościach prywatnych, których skrzynka zwykle jest zawalona apelami o pomoc, było troję bardziej potrzebujących dzieci. Bardziej, bo umierających. Było dziecko chore na białaczkę i to, które z łysą główką uśmiechało się do mnie z guzem mózgu. Gdybym miała udostępniać wszystkie apele o pomoc nie robiłabym nic innego tylko udostępniała. Bo to nie był jeden, czy dwa apele dziennie, a po 5, czasem 6. Zwłaszcza w momencie, kiedy rzeczywiście coś udostępniłam, wtedy było ich więcej.

Mogłabym oczywiście zrobić limit jednego dziecka dziennie. Ale teraz jak wybrać dziecko bardziej potrzebujące? Umielibyście wybrać? Ja też nie.

Jako matka rozumiem ten akt desperacji, wynikający z szukania jak największego zasięgu. Nie mam nic do osób, które rozpowszechniają te informacje gdzie się da, linkują gdzie się i szukają pomocy. To są często setki tysięcy złotych, czasem miliony, a czasu jest zbyt mało i czeka się na cud. Teoretycznie zdrowia nie można kupić, w praktyce często można, ale ta góra pieniędzy jest niedostępna dla przeciętnego Polaka. I jako matka, robiłabym dosłownie to samo i do nikogo z osób spamujących mi skrzynkę nie mam pretensji. Pretensje mam raczej do czytelników i blogów o małym zasięgu, które dość często krytycznie podchodzą do „pomocy blogerów z większym zasięgiem”. Oni sami nie znają jeszcze odpowiedzialności z tego wynikającej. Ja sama poczułam tego gorzki smak niedawno. I to wcale nie jest fajne.

Pewna Pani, nie wiem czy ciotka, koleżanka rodziców, czy może kuzynka, miała do mnie pretensje. Pretensje, że nie udostępnię apelu, ale udostępniam głupie w jej mniemaniu rzeczy, które mogłabym zastapić akurat TYM dzieckiem. Teoretycznie racja. Przecież na jedną anegdotkę z naszego życia, mogłabym wrzucić chore dziecko, to potrzebujące, któremu być może zwiększyłabym szansę na życie. Jest tylko mały problem. Ja prowadzę blog o nas, o naszej rodzinie, wrzucam tu moje myśli. Mój blog to nie jest tablica ogłoszeniowa. I choć TO dziecko jest ważne dla akurat TEJ rodziny, tak nie jest jedynym, któremu mogłabym pomóc.

Gorzka prawda jest taka, że nie ma zrozumienia dla odmowy. Przyszło mi się zmierzyć z naprawdę ogromną nienawiścią. Zwykle na arenie prywatnej. Choć wielokrotnie próbowałam w bardzo kulturalny i spokojny sposób wytłumaczyć, że niestety nie mogę. Po paru akcjach w których rzeczywiście brałam udział i chciałam pomóc, doszłam do wniosku,że albo się bawię w to na wysokich obrotach, albo w ogóle. Bo przecież do jasnej cholery, nie jestem w stanie wybierać dzieci bardziej czy mniej potrzebujących, bo dla każdego rodzica, który walczy o zdrowie jego dziecko jest najważniejsze. Ja mogę po prostu zrobić przelew na miarę moich możliwości, czy wysłać sms’a pod odpowiedni numer. Mogę zrobić tylko tyle, albo aż tyle.

Miałam wielokrotnie poczucie winy. Pojawia się zawsze wtedy, kiedy ktoś miał pretensje. Był brak zrozumienia, obsesyjna próba wmówienia mi, że jestem wredna, głupia i po prostu nic nie warta i wcale, a wcale nigdy nikomu nie pomogłam. Wiedziałam, że rzeczywistość jest inna, ale takie wiadomości burzą pewne poczucie wartości własnej. One wchodzą na psychikę człowieka, bo kiedyś, przez krótki moment czułam się odpowiedzialna za ten dzieci, zwłaszcza kiedy przyszło mi przeczytać, że jak nie udostępnię to przecież tak jakbym była odpowiedzialna za ewentualną śmierć tego dziecka. Że ja przecież mam narzędzia (zasięg) do pomocy. I leżąc już w łóżku widziałam te dzieci z łysymi główkami, które potrzebowały pomocy, której ja nie mogłam dać. Przełykałam łzy. Z trudem.

Ja nie umiem wybrać. Więc proszę, nie oczekuj ode mnie, że zrobię ruletkę. Nie chcę takiej odpowiedzialności.

 

 

5 komentarzy

  1. Dobrze, że to napisałaś. Teraz dokładnie rozumiem dlaczego nie udostępniłaś mojego apelu bo przyznaje wtedy byłam troche tym zdziwona, jednak nie należe do osób z wiecznymi pretensjami dlatego przyjęłam to bez żalu. Pozdrawiam 🙂

  2. Czasami też dostaję prośby bym udostepniła jakiś apel. Po piewrsze w ogóle tego apelu nie czytam. Po drugie, nie odpisuję na taką wiadomość, by się właśnie w dyskusje nie wdawać. Już dawno przyjełam zasade, że nie publikuje u siebie zbiórek na chore dzieci. Miedzy innymi dlatego, że byłam kiedyś tym dzieckiem z łysa głową, znam temat od środka i wiem, że wiele tych zbiórek to zwykłe naciąganie.

  3. […] I choć większość rodziców/opiekunów/znajomych zrozumie (tym bardziej, że obecnie linkuję im TEN wpis) o tyle owszem, Ci z roszczeniową postawą też się zdarzają. Tacy, którym się wydaje, […]

  4. Ania HeAnia Helenka z fblenka z FB

    Z jednej strony Cię rozumiem, przykładowo, odkąd zaczęłam robić lalki, dostaję mnóstwo wiadomości z prośbą o fanty, a że łączę swoje hobby z pracą na etacie i rodzicielstwem, po prostu nie jestem w stanie pomóc wszystkim. Czasem jedna lala powstaje na raty 2 tygodnie. Nie zawsze mam też pieniądze na materiały. Oczywiście raz na jakiś czas staram się coś zrobić i oddać na bazarek charytatywny, ale musze niestety wybierać osoby, którym pomogę, bo nie jestem w stanie pomóc wszystkim, a tylko jakiejś części. No ale jak to mówią, wszystkim nie pomożemy, ale każdy może pomóc komuś. Blogi o takiej tematyce, w domyśle prywatnej, nie mają obowiązku udostępniania, ale dziwi mnie za to, gdy nie udostępnia lokalne strony poświęcone danej miejscowości. Przykładowo zaangażowałam się do akcji pomocy chłopakowi z Zawiercia i z kilkunastu stron o tematyce wydarzeń i aktualności z Zawiercia nie udostępniło tego apelu, a przecież tym się głównie zajmują.

  5. MamaZwyciezcy

    Trafione w punkt.
    Mam znajomych na fb, którzy udostępniają po „n” udostępnień 'apeli o pomoc’ dziennie. W pewnym momencie zaznaczałam sobie opcje, by widzieć mniej postów tych znajomych. Nie widziałam sensu zasypywania takimi apelami. Myślałam „chcesz pomóc? to przelej tą dyszkę potrzebującemu..samo udostępnianie niewiele ma wspólnego z pomocą..” Sama rzadko udostępniałam apele wszelakie. Trudno zdecydować dlaczego właśnie TEJ a nie innej osobie miałabym pomóc. Przyjęłam więc zasadę, że udostępniam tylko te apele , gdzie sama przelałam parę groszy. I były to osoby najczęściej z mojej miejscowości.
    A że życie bywa przewrotne, dziś jestem po drugiej stronie barykady. Od ponad roku mój półtoraroczny syn walczy z rakiem. I co ciekawe, moje zdanie niewiele się zmieniło. Przekonałam się jedynie, że samo udostępnianie też może mieć sens. W ciągu ostatnich miesięcy poznałam dziesiątki dramatycznych historii. Znam te dzieci osobiście, chciałabym pomóc im wszystkim.. Ale nie chce „zamęczać” moich znajomych udostępnianiem tych wszystkich smutnych apeli. Boję się, że przyniesie, to efekt odwrotny do zamierzonego. Wolę napisać zrobić to raz na jakiś czas, ale poświęcić temu trochę więcej czasu niż samo kliknięcie „udostępnij”. Opisać potrzebujące dziecko swoimi słowami i dlaczego moim zdaniem właśnie ono.
    Czy to znaczy, że wszyscy powinni tak robić? Nie. Różnimy się. I pozwólmy innym mieć swoje zdanie także w tej kwestii..
    Jestem o tyle w „komfortowej” sytuacji, że teraz jako onkomama, mogę udostępniać tylko apele swojego synka. A i tak mam wyrzuty sumienia, że nie 'promuję’ wszystkich innych dzieci, które znam..
    Sama nie proszę jednak innych, by udostępniali nasze prośby o pomoc, bo nie chciałabym być w takiej sytuacji stawiana. Choć przyznaję,że kiedyś w akcie desperacji (gdy synek był stanie krytycznym..) napisałam do Nergala z prośbą o jakieś namiary do najlepszych specjalistów.. W końcu jemu się udało wygrać z białaczką.. Stąd rozumiem też zachowania innych potrzebujących. Może też stanęli pod ścianą? Tonący brzytwy się chwyta..
    I chociaż Nergal mi nie odpsiał ( a to cham! 😉 ), ziemia dalej się kręci, a my wciąż walczymy i się nie poddajemy.
    A wszystkim, zarówno potrzebującym, jak i tym, którzy o pomoc są proszeni, życzę dużo zdrówka:)

    A Tobie, Matko Prezesa, powodzenia! Czytam regularnie, choć na komentarz skusiłąm się pierwszy raz:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.