Mieliśmy kredyt, chore dziecko i jedną pensję. To co było na koncie (a było tego sporo) topniało w zastraszającym tempie. Miałam 50 złotych w portfelu i musiałam wybrać między mlekiem a chlebem. Pożyczyć i kombinować jak przetrwać do 10. Poznałam smak jedzenia naleśników piąty dzień z rzędu i brak możliwości kupna pierdolonej drożdżówki, kiedy wracałam głodna z „rozmowy o pracę”. Dzisiaj z kolei zapieprzam w kaloszach, których cena (tak nagminnie krytykowana …) wykarmiłaby nasze trzy gęby przez cały miesiąc.

Często pada w naszym kierunku, że nie wiemy co to nie mieć kasy. Że zawsze ją mieliśmy, że nie potrafimy się postawić w sytuacji osób nie-mających. Że nie mamy prawa mówić o wędkach, nie potrafimy pomagać, dawać nic od siebie. Jesteśmy wyzywani od egoistów, których należy chrzanić tylko i wyłącznie, bo nie mamy w sobie nic poza wyrafinowaniem i złem. Pada to nie tylko w moim kierunku, ale również PT, bo swoim wpisem „Milion dzieci moich jest” zrobił aferę, która do dnia dzisiejszego jest na świeczniku hejterów, którzy sobie przypomną jak zadebiutował prawie rok temu.

Prawda jest taka, że zawsze mieliśmy motywację. Większą lub mniejszą ,ale zawsze motywację. Po prostu nam nikt nic nie dał. Na pomoc z MOPSu byliśmy za bogaci, a moi rodzice nauczyli mnie żelaznej zasady, która była najlepszą szkołą życia jaką miałam: „Pożyczę Ci każde pieniądze o które poprosisz, ale musisz je zwrócić w terminie (xyz). Teoretycznie moglibyśmy Ci dawać te pieniądze, ale chcemy Cię nauczyć odpowiedzialności i tego, że pieniądze z nieba nie spadają”. 

Musieliśmy zrezygnować z auta, bo nie było nas stać jego na utrzymanie. Bez auta nie wyobrażałam sobie życia. To miał być okres przejściowy, ale tak się przyzwyczailiśmy do jego braku, że nawet teraz nie widzimy sensu jego posiadania. W nagłych sytuacjach po prostu pożyczamy, a fotelik Jana ulokowany jest w aucie mojej mamy, która przecież i tak najczęściej go wozi, bo do szkoły. Nauczyłam się nawet jeździć komunikacją miejską, choć wydawało mi się to niemożliwe do wykonania. Ale przynajmniej trochę odsapnęliśmy i dodatkowe pieniądze można było przeznaczać na przedszkole, tym bardziej, że nie dostał się do placówki publicznej.

Oczywiście wszyscy oceniali nas przez pryzmat tego co pamiętało lepsze czasy. Skórzana kanapa, płaski telewizor na modnej komodzie. Dwa komputery (w tym mój laptop nie do końca z najniższej półki …) i wiele niezbyt tanich rzeczy dla dziecka, które otrzymywałam w ramach blogowych współprac. Poza tym nigdy nie narzekaliśmy publicznie, nie robiliśmy z siebie męczenników złego Państwa i chorego rządu, ani nie podjęliśmy decyzję, że najlepszą receptą na poprawienie bytu, będzie powołanie na świat drugiego czy piątego dziecka. W ten sposób byliśmy zaliczenie z automatu do „dobrze ustatkowanych„.

Wiecie, kiedy byłam najbardziej zdeterminowana? Na początku tego roku, kiedy miałam w portfelu 10 złotych i było mnie stać tylko na bilet powrotny z Poznania do domu. Siedziałam w Centrum Handlowym, po rozmowie kwalifikacyjnej (czwartej chyba w tamtym tygodniu), sklepy dosłownie wszystkie, były dla mnie niedostępne,a pachnące babeczki nie na moją żałosną wtedy kieszeń. Zacisnęłam pięści i powiedziałam sama do siebie, że następnym razem jak tu przyjadę, będę chodziła po tych sklepach i robiła zakupy, wpierdzielę trzy babeczki z cynamonem i nigdy nie pozwolę już na sytuację wybierania między biletem a to pieprzoną bułeczką.

Cztery miesiące później robiłam zakupy w znanych sieciówkach i Sephorze.

Dlaczego to napisałam? Dlatego, żebyście czasem, całkiem czasem pomyśleli o tym, że dając ludziom wszystko jak na talerzu, nigdy nie dostarczycie im determinacji, która pozwoliła nam wstać. Nauczenie ludzi ciągłego brania, nauczy bardzo szybko lenistwa. Pomocna dłoń jest okej. Zawsze jest i była okej. Ale kiedy podajesz pomocną dłoń, to osoba, której pomagamy powinna się podciągnąć by wstać. Nie odwrotnie.

8 komentarzy

  1. 1000% racji. W pelni rozumiem i popieram ! Ja tez nigdy w zyciu nie dostalam nic za darmo. I dobrze mi z tym .

  2. I dlatego właśnie nauczyliśmy większość, która korzysta z socjalu, że po co iść do pracy skoro opieka da na wszystko a teraz jeszcze 500zl na dziecko. Niektóre patologiczne rodziny dostaną więcej niż ja pracując i mając 1 dziecko. Potem tylko zdziwienie, że jak ktoś naprawdę potrzebuje pomocy z opieki w wypadku choroby albo chwilowej utraty pracy to nic nie dostanie bo się nie kwalifikuje.

  3. ludziom łatwo jest oceniać człowieka przez pryzmat kilku zdjęć albo braku narzekania. Powiem Ci Noemi, że masz racje. Był czas, że ja z moim mężem i dzieckiem utrzymywaliśmy się za 1300zł. Wynajmowaliśmy kawalerkę bo chcieliśmy być samodzielni, z dala od toksycznych rodziców. Ciężko było. Więcej niż połowa to były same opłaty. Czasami chciało się wyć z biedy. Wstyd mi było iść do mopsu żeby jakiś zasiłek dostać. Młoda jestem dziecko mam to odpowiedzialna powinnam być. Nie poszłam. Zacisnęłam pasa, starałam się łapać dorywcze pracy na nocki żeby coś dorobić. Mąż też zapitalał konkretnie. Jakoś wyszliśmy z dołka, mamy drugie dziecko. Nikt nam nic nie dał, no może czasami teściowa coś tam podrzuciła do jedzenia. Nie mieliśmy od nikogo konkretnej pomocy ani paczek na święta, Daliśmy rade, przeprowadziliśmy się na większe mieszkanie. I czasami słyszę, że nam to jest dobrze, mąż zarabia ja mam luksus siedzenia z młodszą w domu. Nigdy nie narzekałam i nie jojczyłam, że nam jest źle, że mało pieniędzy… Często słyszę, że polepszenie sytuacji mogę zawdzięczać wszystkim tylko nie sobie i mężowi, bo pewnie mops mnie sponsoruje, bo dwoje dzieci i w ogóle. A prawda jest taka, że ciężką pracą wywalczyliśmy sobie to co mamy teraz.. Nikt nam nic nie dał. Teraz jak czytam opisy rodzin do SZP to szlag mnie trafia ;/ Ja nie miałam śmiałości nawet rodziny prosić o pomoc a oni sobie życzą tablety i wyroby z wełny. Łatwo jest przypiąć łatkę burżuja… Ciężej jest posłuchac historii drugiego człowieka.

  4. Mama pasji oddana.pl

    Przeszłam swoją II wojnę światową i w końcu poprosiłam o następny zestaw, udało się, bo poharatana walczyłam z mężem o byt i teraz czekamy na trzecie dziecko 🙂

  5. Tekst, który odzwierciedla także naszą sytuację. Ja nie pracująca, spędzająca czas z dzieckiem w domu, która nie ma nic(?!) do roboty, tylko pisze pierdoły w tym swoim śmiesznym blogu. Żyją jak pączki w maśle, z jednym dzieckiem (jakież oni wydatki mają?). Jednym słowem klasa średnia, zbyt bogata dla mopsu, za biedna dla wyższych sfer. Tylko nikt nie patrzy na to, że P. bierze nadgodziny i pracuje często w weekendy, bym ja (przez wielu nazywana pieprzoną księżniczką) mogła siedzieć i pachnieć w domu. Prawda jest taka, że „pachnę” tylko na zdjęciach w portalach internetowych, a w domu tyram w poplamionym dresie i z tłustymi włosami oraz kupą mojego Prezesa pod paznokciami ;p Jest też tak, że jeszcze niedawno paliłam się, by iść do pracy, ale wspólnie z P. podjęliśmy decyzję, że to on będzie zarabiał, a ja spędzę czas jak najdłużej z naszym maleństwem, by żadna obca baba (w rodzinie nikt nie mógłby się nim zająć) nie wychowywała po swojemu naszego skarbu. Więc ja usilnie wspieram męża i mimo że nie mam najnowszego iphona, to mam wszystko czego mi trzeba. Każdy pragnie zawsze tych 100 zł dodatkowych, a jak je dostanie to pragnie kolejnych … A jak je dostaje często, bez własnego nakładu pracy, to pragnie ich jeszcze bardziej, robiąc z siebie największą ofiarę. I z własnego doświadczenia (w domu nigdy nam się nie przelewało, mimo że rodzice robili wszystko co mogli, za co ich kocham i szanuję) wiem, że ten, który najwięcej potrzebuje sam się nie upomni, woli robić wszystko, by żyć przede wszystkim skromnie i z godnością.

  6. A mi sie wydaje, ze pomoc innym zaczyna sie cenic wraz z osiagnieciem pewnego statusu finansowego. Niestety tez myslalem tak jak Pani… gdy mialem 26 lat… tez nic nie dostalem od nikogo? Moze materialnych wartosci nie dostalem, ale Pan Bog dal mi inteligencje, pracowitosc, wielkie szczescie, zdrowie rodziny, zaradnosc zyciowa. Dlaczego mialbym nie pomogac tym ktorzy takich talentow nie dostali? Moze kiedy dojdzie Pani do poziomu, kiedy 10 tysiecy miesiecznie nie bedzie wystarczalo nawet na podstawowe potrzeby rodziny to Pani zmadrzeje. Czesto czytam o wedce, a nie rybie. Bardzo jestem ciekaw jakaz to wedke Pani dala komukolwiek. Bo moim zdaniem to tani wykret, zeby nikomu nie pomagac…

    1. Noemi Skotarczak

      Rzeczywiście masz rację. 😉 To nic, że całą wyprawkę Jana wydałam (a nie sprzedałam, choć mogłam!), to nic, że kupuję (czasem, jak zostaję poproszona) jedzenie ludziom głodnym na ulicy, to nic, że kupiłam komuś tam kozaki w tej nieszczęsnej, nie do końca przeze mnie akceptowanej Szlachetnej Paczce. To nic, że nie przechodzą obok żadnej puszki obojętnie (czy to puszka na schronisko, czy na chore dzieci).

      Ja przecież się wykręcam od pomagania. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.