Szkolny misz-masz.

Właśnie pewna rzecz uratowała mój matczyny tyłek. Otóż czytanie Janowi nadprogramowych ilości książek od 6 miesiąca życia, dostarczanie mu edukacyjnych ciekawostek ze świata i nauczenie wielu rzeczy znacznie przed czasem, ułatwiło nam start, który pojawił się o rok za wcześnie. Ułatwiło start, bo te rzeczy zgrabnie możemy ominąć na rzecz innych, które kuleją.

Za nami  3 tygodnie szkoły. Trzy tygodnie w których dowiedziałam się, że życie szkolne, które ja pamiętam znacznie różni się od tego, które przeżywa moje dziecko. Poza tym z perspektywy rodzica wygląda to trochę inaczej. No i mamy za sobą pierwszy kryzys, po którym zdziwiona zapytałam PT, czy nie lepiej byłoby go odroczyć, na co PT stwierdził, że ma nadzieję, że do końca roku szkolnego wyrzuty sumienia mnie po prostu zeżrą.

Jan ma problemy z małą motoryką. Oczywiście na początku człowiek nie zwracał na to uwagi. Wiadomo nie każde dziecko lubi kolorować i rysować. On nie lubił. Długo rysował ziemniaki. Zresztą on nadal rysuje ziemniaki. Poza tym za każdym razem jak dawałam mu kredki wyciągał tylko jeden kolor (często czarny, psychologowie załamaliby ręce) i wszystko malował jednym kolorem. Ponieważ od 2 r.ż nie robi nic innego tylko gada (nadrabiajac chyba dwa stracone lata)  ja i tak wiedziałam co on narysował na kartce, bo barwnie opowiadał. Nawet jeżeli ten zbiór kresek (czarnych) i kółek (czarnych) miał być autem ze spojlerem, trzeba było po prostu w to uwierzyć i włączyć wyobraźnie.

No więc w przedszkolu tak się akurat składało, że zaczął działać system „czegoś Cię Jan nauczymy” i Jan przestał wyciągać tylko jeden kolor. Huuuurrra! Za to potrafił dorysować biedronce zęby, albo „coś”, co nie pasowało do reszty obrazków robionych schematem.

I tak oto trafiliśmy do klasy pierwszej.

Są rzeczy, których kompletnie nie ogarniam. Nie ogarniam tego, że jest już w pierwszej klasie. Co oznacza, że gdzieś po drodze minęło mi zbyt szybko 6 lat, którymi nie mogłam się delektować trochę dłużej.

Ale wracając do szkoły …

Jak na małą miejscowość i szkołę z której robili podstawówkę (a było samo gimnazjum) postarali się nawet całkiem nieźle. Bo plac zabaw jest, bo klasy przystosowane dla 6latków też (ba! U Jacha w klasie jest nawet mata grafomotoryczna ścienna, na którą w przyszłym miesiacu sama będę polować do jego pokoju). Praktycznie więc szkoła jest przystosowana.

Mamy cudowną Panią A. Pani A. jest młoda. Dałam jej cały pakiet mojego zaufania. Głównie dlatego, że sama potrzebowałam jakiegoś wsparcia, że Jan da radę. Pani A. pomaga. Mówi co zaobserwowała. Wiem już z czym i z kim trzeba popracować dłużej. I tak oto Jan trafił na zajęcia wyrównawcze z małej motoryki. Zostaje z Panią dłużej godzinę w tygodniu. I ćwiczy, ćwiczy, ćwiczy.

Z perspektywy trzech tygodni zauważyłam pewne rzeczy. Szkoła to jeden wielki moloch. A wśród nich nierzadko 120 centymetrowe 6latki, z wielkimi tornistrami, rodzicami czekającymi pod klasą. Niektóre płaczą i moje dziecko nie jest wyjątkiem. Usiedział na lekcji, ale ze skupieniem uwagi jest już gorzej. Choć – co paradoksalne – kiedy zada mu się pytanie potrafi na nie odpowiedzieć. I tu znowu prawdopodobnie jest to zasługa tego ile wcześniej mu w formie zabawy przekazałam. Brzmi chaotycznie, ale system w którym aktualnie żyjemy jest równie chaotyczny.

Kiedy chodził do przedszkola można go było zaprowadzać na 5:30, kiedy obydwoje jechaliśmy do pracy. Obecnie takiej możliwości nie ma. Jaś ląduje na noc u babci – od poniedziałku, do piątku. Pomieszkuje tam, ku mojej rozpaczy (człowiek zdaje sobie sprawę, że dziecko śpi w domu tylko w weekendy). Ale o grzechach rodziców pracujących w następnym wpisie (może jutrzejszym?).

Odrabiamy zadania domowe. Obecnie pełną parą. I tu znowu niezawodna babcia. Przynajmniej na razie. Dzisiaj dwie godziny odrabiała z nim literkę „A” i „L” – chwała jej za to. Ja po ostatnich kreskach wysiadłam psychicznie, ale „4” wpisane czerwonym długopisem ożywiło mój umysł. Plus 10 do zajebistości. I jak tak dalej pójdzie to wejdę na matczyny Mount Everest – bez dwóch zdań.

Szkoła. Prawdziwe wyzwanie. Mówię Wam.

A to dopiero początek …

7 komentarzy

  1. Załamujące jest to, że żyjemy w takim kraju w którym dziecko musi przebywać u dziadków w tygodniu, bo rodzice chodzą na jakieś wczesne pory do pracy. Nic tylko uciekać . . .

    1. Noemi Skotarczak

      Zgadzam się i nie … To idzie w dwie strony. Jak pracujemy od 6 to do 14. A tak pracowalibyśmy np. od 8 to do 16. I zanim wrócilibyśmy do pracy to ja byłabym w domu koło 17. I co wtedy? Dziecko na świetlicy do 16? Albo u babci? Też niefajna sytuacja …

  2. Miło się czytało,a przy okazji wyobrażało Mi się jak to będzie u Nas za rok o ile wszystko dobrze pójdzie … 🙂 Mój syn obecnie w zerówce,też miałam mnóstwo obaw czy on da radę,bo do tej pory tylko z Mamą w domu,ale jak się okazało szkoła 9 km.od domu,codzienne Jego samodzielne dojazdy tzw.imbusem i chłopak daje radę.Mam nadzieję że tak będzie dalej, choć też kryzys i u Nas był .

    Gratuluję zdobycia matczynego Mount Everestu i życzę kolejnych. Wiadomo że takie szczyty zdobywane są z trudem,poświęceniem,często łzami ale potem stać tam na szczycie – mega duma !

    Wszystkiego najlepszego dla Was i dla Jana na tą pierwszą klasę !

    Pozdrawiam.
    A.

  3. Ostatnio moja babcia rzuciła hasłem, że jak będzie trzeba to Krzyś może u niej pomieszkać, żebym ja mogła wrócić do pracy a on żeby nie trafił do żłobka. Myślałam, że oszalała, ale ja po prostu chyba jeszcze mało wiem o życiu…

  4. Jeszcze nie wiesz, ale ponieważ ja wale prawdę prosto z mostu, to od czwartej klasy zacznie się prawdziwa walka :D.

  5. Mnie to czeka za rok. I mam takie pytanie: Gdybyś miała jeszcze raz dokonać wyboru czy dać 6 latka do szkoły czy odroczyć, to ?wiem, ze dużo zalezy od dziecka itd. Chodzi mi o odpowiedz z perspektywy matki ktora juz wie co to szkola 😃 Z góry dzieki za odpowiedz, mam strasznie dużo wątpliwości a jak znów po zmieniają ustawy to będzie wybór rodziców.

    1. Noemi Skotarczak

      Cześć. Tydzień temu miałam kryzys i naprawdę uważałam, że to najdurniejszy pomysł na jaki kiedykolwiek wpadłam. Ryczałam w łazience, darłam japę przy lekcjach, generalnie jedna wielka porażka nie tylko wychowawcza, ale jeszcze emocjonalna.

      A potem dostałam wiele cudnych rad i w sumie uważam, że 6latki w szkole są poradzą, tylko potrzebna jest pomoc i wiara rodziców. 🙂 Moje dziecko sobie radzi, całkiem nieźle. Przynajmniej moim zdaniem i nie tylko. Z małą motoryką się kulamy, ale nie ma chyba dzieci, które we wszystkim są idealne. Mimo to dostał już z pisania pierwszą piątkę, więc postępy są ogromne.

      Gdybym miała jeszcze raz dokonać wyboru, to znowu posłałabym jako 6latka. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.